gościńcu ku cmentarzowi i mijają karczmę; on trzyma ojca za rękę i z trwogą ogląda się na karczmę. Niezwykła okoliczność zwraca jego uwagę: tym razem odbywa się tu jakby jakaś zabawa, tłum wystrojonych mieszczanek, bab, ich mężów i wszelkiej gawiedzi. Wszyscy pijani, wszyscy śpiewają pieśni, a przed gankiem karczmy stoi wóz, ale wóz dziwny. Jest to jeden z tych wielkich wozów, do których wprzega się wielkie szkapy i przewozi się niemi towary i beczki z winem. Zawsze lubił patrzeć na te ogromne konie pociągowe z długiemi grzywami, muskularnemi nogami, gdy szły równym stępem i ciągnęły za sobą istną górę towarów — bez żadnego wysiłku, jak gdyby, nawet z temi wozami było im lżej iść, niż bez nich.
Ale teraz, rzecz dziwna, do takiego wielkiego wozu zaprzężono maleńką chudą, zbiedzoną, chłopską szkapę, jedną z tych, które widywał nieraz, jak mordują się z byle wysokim wozem drzewa lub siana zwłaszcza, gdy wóz ugrzęźnie w błocie lub bruździe, i przytem tak je okrutnie, tak boleśnie biją chłopy batami, niekiedy nawet po samym pysku i po ślepiach, a jemu tak ich żal, tak przykro patrzeć na to, że omal nie płacze, a matka zawsze, bywało, odprowadza go od okna. Aż oto nagle zaczyna być gwarno: z karczmy wychodzą takie wielkie draby z krzykami, ze śpiewami, z harmonjami, pijani, jak bele, w krasnych lub niebieskich rubaszkach, z narzuconemi na plecy armiakami.
— Siadajcie, wszyscy siadajcie! — wola jeden, jeszcze młody, z taką grubą szyją i z mięsistą twarzą, jak marchew — wszystkich odwiozę, siadajcie!
Ale zaraz daje się słyszeć śmiech i wykrzykniki.
— Taki kuc ma nas zawieźć!
— Czyś przy zdrowych zmysłach, Mikołaju: taką kobyłkę zaprząc do takiego wozu?
— Ależ chudzizna musi już mieć chyba ze dwadzieścia latek, moi drodzy!
— Siadajcie! Wszystkich dowiozę — woła znów Mikołajek i, pierwszy siadając na wóz, chwyta za lejce i staje, jak długi na froncie. — Gniady dawniej poszedł z Mateuszem — woła z wozu — a ta kobyłka, moi drodzy, tylko mi serce podrywa: takbym ją, zda się, i zabił, darmo chleb żre, bestja. Mówię siadajcie! Cwałem popędzę!
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —