I bierze do ręki biczysko, z lubością gotując się do oćwiczenia szkapy.
— Ta i siadajmy! Co tam! — śmieją się w tłumie. — Słyszycie, cwałem pojedzie!
— Ona cwałem już z dziesięć Iat nie skakała.
— Poleci!
— Nie żałujcie, moi drodzy, bierz każdy bat i jazda!
— Dobra! Wal ją!
Wszyscy pakują się na wóz Mikołajka ze śmiechem i konceptami. Wpakowało się coś ze sześcioro i jeszcze można posadzić. Biorą sobie jakąś babę, tłustą i czerwoną. Świeci się ona od paciorków na piersiach, gryzie orzeszki i chichocze. Dokoła w tłumie także się śmieją, bo, oczywiście, dlaczegóżby się nie śmiać: taka oto licha klaczynka, a taki ciężar ma powieźć cwałem? Dwóch parobczaków na wozie bierze po bacie, ażeby pomagać Mikołajkowi. Daje się słyszeć: „a nu!“ szkapa szarpie z całej siły, ale nietylko cwałem, lecz nawet stępa zaledwie może podołać, grzebie tylko nogami, kurczy się i przysiada pod ciosami trzech batów, spadających na nią, jak grad. Śmiech na wozie i w tłumie podwaja się, ale Mikołajek zły i coraz wścieklej obdarza ciosami konia, jakgdyby istotnie wierzyli w to, że popędzi cwałem.
— Puśćcie i mnie — woła z tłumu jakiś znęcony parobczak.
— Siadaj! Siadajcie wszyscy! — drze się Mikołajek — wszystkich wytrzyma. Zaćwiczę!
I łoi ją, łoi i nie wie już czem i jak bić w rozjuszeniu.
— Tatusiu! Tatusiu! — woła malec do ojca — tatusiu, co oni robią? Tatusiu, biednego konika biją!
— Chodźmy, chodźmy — odpowiada ojciec — to pijani, dokazują głupcy! Chodźmy, nie patrz!
I chce go odprowadzić, ale on mu się z rąk wyrywa i bezwiednie biegnie do konika. Ale źle już z biedaczką. Ledwie dysze, staje, znów rusza, o mało nie padnie.
— Wal ją na śmierć! — woła Mikołajek — niech się, co chce, dzieje. Zaćwiczę!
— A czy krzyża nie nosisz, człowieku! — wyrywa się głos jakiegoś starca z tłumu.
— Widziane to rzeczy, żeby taka szkapa taki ciężar wiozła — dodaje drugi.
— Zamordujesz! — odzywa się trzeci.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.
— 62 —