Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —

się; świecy nie miał, lecz nawet na myśl mu nie przyszło zapalać światło. Nie mógł nigdy sobie potem przypomnieć, czy myślał o czem wówczas? Wreszcie, uczuł dawną gorączkę, osłabienie i z rozkoszą domyślił się, że na sofie można się także położyć. Wkrótce twardy, ołowiany sen spadł nań, przygniótł go niejako.
Spał niezwykle długo i bez snów. Anastazja, wszedłszy do niego nazajutrz o dziesiątej zrana, ledwie że się go dobudziła. Przyniosła mu herbaty i chleba. Herbata znowu była wystała i znowu w jej własnym imbryku.
— A to śpi! — zawołała ze zgorszeniem — i to śpi bez przestanku!
Podniósł się z wysiłkiem. Głowa go bolała; zerwał się na nogi, pokręcił się po swojej komórce i znowu upadł na sofę.
— Znowu spać! — zawołała Anastazja — ale czyś nie chory?
Nic nie odpowiedział.
— Herbaty chcesz?
— Później — wymówił z wysiłkiem, zamykając znowu oczy i odwracając się do ściany. Anastazja postała nad nim.
— Może i doprawdy chory — rzekła, zawróciła się i wyszła.
Po dwóch godzinach, weszła znowu z zupą. Leżał, jak przedtem. Herbaty ani dotknął Anastazja aż się obraziła i zaczęła go gniewnie poruszać.
— Coś pan taki ospały? — zawołała, patrząc nań ze wstrętem.
Podniósł się i usiadł, ale nic nie powiedział i patrzał w ziemię.
— Chory, czy co? — zapytała Anastazja i znowu nie otrzymała odpowiedzi.
— Wyszedłby pan choćby na ulicę — rzekła po chwili milczenia — choćby wiatru trochę zaczerpnąć. A jeść się chce?
— Później — słabo wyszeptał — idź sobie! — i machnął ręką.
Postała jeszcze trochę, spojrzała nań z współczuciem i wyszła.
Po upływie kilku minut, podniósł oczy i długo patrzał