gorsze miała względem niego zamiary. Ale zatrzymać się na schodach, słuchać byle gadaniny o tych codziennych, drobiazgach, które go nic a nic nie obchodzą, wszystkie te natrętne domagania się zapłaty, groźby, skargi, a przytem samemu kręcić się, przepraszać, wyłgiwać, — nie, lepiej już, jak kot, prześlizgnąć się przez schody i drapnąć, nie widząc się z nikim.
Zresztą tym razem obawa spotkania się z wierzycielką nawet jego samego uderzyła po wyjściu na ulicę.
„Takiego czynu chcę się dopuścić, a lękam się takich głupstw!“ pomyślał z dziwnym uśmiechem. „Hm... tak, człowiek ma wszystko w ręku i wszystko ucieka mu z przed nosa jedynie przez tchórzostwo to tak... Ciekawym, czego się też ludzie najbardziej lękają? Nowego kroku, nowego własnego słowa lękają się najbardziej... A zresztą, za dużo gadam. Dlatego nic nie robię, że gadam. Lepiej powiem: dlatego gadam, że nic nie robię. W tym to ostatnim miesiącu nauczyłem się gadać, leżąc po całych dniach w kącie i myśląc... o niebieskich migdałach. Ale poco idę teraz? Czym zdolny do tego? Czy to na serjo? Wcale nie na serjo. Tak, dla fantazji sam sobie płatam figle? Bardzo być może, że figle.
Na ulicy straszna była spiekota, a przytem duszność, tłok, wszędzie wapno, rusztowania, cegła, kurz i ten szczególny letni swąd, tak znany każdemu mieszkańcowi Petersburga, nie mogącemu mieć willi, — wszystko to razem nieprzyjemnie dotknęło bardzo rozdrażnione nerwy młodzieńca.
Nieznośny zaś odór z traktjerni, których w tej części miasta niezwykłe mnóstwo, i pijani, spotykani co krok, pomimo że był dzień powszedni, uzupełniali wstrętny i smutny koloryt obrazu. Uczucie najgłębszej ohydy błysnęło na chwilę w delikatnych rysach młodzieńca. A był on bardzo przystojny, o ślicznych, ciemnych oczach, szatyn, wzrostu więcej niż średniego, szczupły i zgrabny. Ale wkrótce wpadł jakby w głęboką zadumę, a nawet, mówiąc ściślej, jakby w zapomnienie i poszedł już, nie widząc nic dokoła siebie, bo i nie pragnąc nic widzieć. Zrzadka tylko szeptał coś do siebie, z przyzwyczajenia do swych monologów, do którego przyznał się przed chwilą. W tej chwili czuł on zarazem, że myśli mu się niekiedy mącą
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —