doszedł do takiej konkluzji, jużeśmy i tak zaszli za daleko... Dodamy tylko, że faktyczne, czysto materjalne przeszkody w całej tej sprawie, grały w jego umyśle rolę drugorzędną. Dość tylko opanować je całą siłą woli i rozsądku, a wszystkie, w swoim czasie, zostaną pokonane, gdy wypadnie poznać się do najmniejszej drobnostki ze wszystkiemi szczegółami sprawy... Ale sprawa nie zaczynała się. Swym ostatecznym postanowieniom w dalszym ciągu coraz mniej ufał — i, gdy wybiła godzina, wszystko stało się zgoła inaczej, jakoś znienacka, nawet prawie niespodziewanie.
Pewien nic nieznaczący wypadek zmieszał go okrutnie, zanim jeszcze zeszedł ze schodów. Zrównawszy się z kuchnią gospodyni, otwartą, jak zwykle, naoścież, ostrożnie skierował na nią oczy, ażeby przedewszystkiem skonstatować: czy niema tam, w nieobecności Anastazji, samej gospodyni, a jeżeli niema, to czy dobrze są zamknięte drzwi od pokoju, żeby ona także w jaki sposób stamtąd nie wyjrzała, w chwili gdy on wejdzie po siekierę? Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy nagle spostrzegł, że Anastazja nietyllko jest na ten raz w domu, u siebie, w kuchni, ale jeszcze zajęta jest robotą: wyjmuje z kosza bieliznę i wiesza ją na sznurach! Ujrzawszy go, sługa przestała rozwieszać, odwróciła się doń i patrzała na niego przez cały czas, dopóki nie przeszedł. On spuścił oczy i minął kuchnię, niby nie zwracając na nią uwagi. Ale fakt nastąpił: siekiery niema! To go strasznie zmieszało.
„I skąd mogłem przypuszczać“, myślał, zbliżając się do bramy — skąd mogłem wnosić, że jej bezwarunkowo o tej porze nie będzie w domu? Dlaczego, dlaczego tak stanowczo w to wierzyłem?“
Był znękany i nawet niejako poniżony. Chciał sam ze siebie śmiać się ze złości... Dziki, zwierzęcy gniew go opanował.
Zatrzymał się w zamyśleniu przy bramie. Iść na ulicę, tak, bez celu, było dlań wstrętnem, do domu — tembardziej. I jaką sposobność straciłem na zawsze! szepnął bezmyślnie, stojąc przed bramą, akurat nawprost ciemnej komórki stróża, także otwartej. Nagle, drgnął. Z komórki stróża będącej o dwa kroki od niego z pod ławki na prawo coś błysnęło mu w oczy... Obejrzał się dokoła — nikogo. Na palcach zbliżył się do komórki, zszedł po dwóch schod-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —