nych, po drodze“ błysnęło mu w głowie, ale tylko błysnęło na sekundę; sam jaknajspieszniej myśl tę przytłumił. Gdzieś nagle zegar uderzył raz. „Co to, miałożby to już być w pół do ósmej? To być nie może, zegar kłamie!“
Na jego szczęście, w bramie udało mu się pomyślnie. Nie dość tego, nawet jakby z umysłu, w tej samej chwili — tuż przed nim, wjechał w bramę ogromny wóz z sianem, który go zasłonił na cały czas przejścia przez bramę, i zaledwie wóz zdążył wyjechać z bramy na podwórze, on szybko prześliznął się na prawo. Tam z tamtej strony wozu, słychać było kilka głosów krzyczących i spierających się, ale jego nikt nie spostrzegł i nikt nie szedł naprzeciw niemu. Wiele okien, wychodzących na to ogromne kwadratowe podwórze, było naówczas otwartych, ale nie podniósł głowy — nie miał siły. Schody do starej były blisko, zaraz z bramy na prawo. Był już na schodach...
Tamując oddech i przycisnąwszy ręką bijące serce, namacawszy zarazem i umocowawszy jeszcze raz topór, jął ostrożnie i spokojnie wchodzić na górę, nasłuchując co chwila. Lecz i schody o tej porze całkiem były puste; wszystkie drzwi były zamknięte; nie spotkał ani żywej duszy. Na pierwszem piętrze jedno puste mieszkanie, co prawda, było otwarte naoścież: pracowali w nim malarze, ale i ci nawet go nie spostrzegli. Postał, pomyślał i poszedł dalej. — „Naturalnie, byłoby lepiej, gdyby ich tu wcale nie było, ale... nad nimi jeszcze dwa piętra“.
Otóż i trzecie piętro, otóż i drzwi, otóż i mieszkanie naprzeciwko; to puste. Na drugiem piętrze, według wszelkich oznak, mieszkanie, co akurat pod mieszkaniem starej także puste: bilet wizytowy, przybity do drzwi gwoździkami, zdjęty — wyjechali. Przez chwilę przyszło mu na myśl: „czy nie uciec?“ Ale nie dał sobie odpowiedzi i zaczął nasłuchiwać w stronę pokoju starej: martwa cisza. Potem jeszcze raz, nasłuchiwał w dół po schodach, słuchał długo, uważnie... Następnie obejrzał się po raz ostatni, poprawił się, wstrząsnął całem ciałem, i jeszcze raz popróbował topór w pętli. „Czym nie blady... zanadto? — myślał — czym nie bardzo wzruszony? Ona podejrzliwa... Możeby jeszcze poczekać... dopóki serce przestanie?...“
Ale serce nie przestawało. Przeciwnie, jakby umyślnie, biło coraz silniej, silniej, silniej... Nie wytrzymał, powoli
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —