knęła za nim, może powodowana ostrożnością. Ale Boże! Wszak widział potem Elżbietkę! I jak mógł, jak mógł się nie domyśleć, że przecie weszła którędyś! Wszak nie przez ścianę!
Dopadł do drzwi i założył haczyk.
— Ale nie, znowu nie to! Trzeba iść, iść...
Zdjął haczyk, otworzył drzwi i jął słuchać na schody.
Wsłuchiwał się długo. Gdzieś daleko, na dole, widać w bramie, głośno i piskliwie krzyczały czyjeś dwa głosy, kłóciły się i wymyślały sobie. „A do licha!...“ Czekał niecierpliwie. Nareszcie, wszystko odrazu ucichło, jak nożem uciął, odeszli. Chciał już wyjść, gdy wtem o piętro niżej z trzaskiem otworzono drzwi na schody i ktoś jął schodzić na dół, przyśpiewując jakąś melodię. „A to hałasują!“ — błysnęło mu w głowie. Przymknął znowu drzwi za sobą i przetrzymał. Nareszcie, wszystko umilkło, ani żywej duszy. Dał już krok na schody, lecz nagle znowu dały się słyszeć czyjeś kroki.
Te kroki dały się słyszeć z bardzo daleka, jeszcze na samym początku schodów, ale pamiętał bardzo dobrze i wyraźnie, że od pierwszego stąpnięcia, zaraz jął przypuszczać nie wiadomo dlaczego, że to koniecznie tutaj, na trzecie piętro, do starej. Dlaczego? Czy dźwięki były tak szczególne, niezwykłe? kroki były ciężkie, równe, powolne. Oto tamten przeszedł pierwsze piętro, oto wstępuje dalej i coraz głośniej, głośniej! Dał się słyszeć ciężki oddech wchodzącego. Otóż i trzecie piętro. Tutaj! I nagle zdało mu się, jakgdyby skostniał, jakby to było we śnie, kiedy to śni się, że dopędzają, blisko, chcą zabić, a sam jakby przyrósł do miejsca, ani ręką ani nogą!
I wkońcu, gdy gość zaczął już wchodzić na trzecie piętro, dopiero wtedy wstrząsnął się cały i zdążył jednak bystro i zręcznie wślizgnąć się napowrót z sieni do mieszkania i zamknąć drzwi za sobą. Potem, schwycił za haczyk i cichutko zatknął go na skobel. Instynkt pomagał. Skończywszy wszystko, stłumił oddech i przyczaił się tuż przy drzwiach. Nieznajomy zbliżył się także do drzwi. Stali teraz nawprost siebie, jak on wtedy ze starą, gdy drzwi ich rozdzielały i nasłuchiwali.
Gość kilkakrotnie ciężko sapnął. „Widać gruby i tłusty“, pomyślał Raskolnikow, ściskając topór w ręku
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —