Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 —

Ale gdzie się to ona włóczy — nie rozumiem. Jak rok okrągły, siedzi, wiedźma, kwasi się, nogi ją bolą, a dziś, jak na złość, spaceru jej się zachciało!
— Może się spytać stróża?
— O co?
— Dokąd poszła i kiedy wróci?
— Hm... do czarta... spytać się... Ale wszak ona nigdzie nie chodzi... I znowu szarpnął za klamkę. — Djabli nadali, niema co, idźmy!
— Czekaj-no pan! — zawołał nagle młodzieniec — patrz pan: widzisz pan jak drzwi odstają, jeśli szarpać?
— No?
— A więc nie są zamknięte na zamek, lecz na haczyk! słyszysz pan, jak haczyk skacze?
— No?
— Jeszcze pan nie rozumiesz? Więc ktoś jest w domu. Gdyby wszyscy wyszli, toby zzewnątrz zamknęli na klucz, a nie na haczyk zwewnątrz. A tu — słyszysz pan, jak haczyk skacze? Ażeby się zamknąć na haczyk zwewnątrz, trzeba być w domu, rozumiesz pan? A więc są w domu i nie otwierają!
— A prawda! — zawołał zdumiony Koch. — Cóż więc do licha! I zaczął wściekle targać drzwiami.
— Czekaj pan! — zawołał znowu młodzieniec — nie szarp pan! Tu się coś święci... wszak pan dzwoniłeś, szarpałeś — nie otwierają; a więc albo obie pomdlały, albo...
— Co?
— Wiesz pan co: chodźmy po stróża: niech je sam obudzi.
— Dobrze!
Obaj ruszyli na dół.
— Czekaj pan! Zostań pan tutaj, a ja pobiegnę po stróża.
— Pocóż mam zostać?
— Bywają wypadki.
— Ha, no...
— Ja bo kształcę się na śledczego! Tu wyraźnie, wyraźnie coś jest! — gorąco zawołał młody i pędem zbiegł ze schodów.
Koch został, ruszył jeszcze raz po cichutku dzwonkiem i ten brzęknął raz: potem, jakby rozmyślając i oglądając, jął ruszać klamką, przyciągając ją, dla przekonania się,