Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.
— 96 —

to już się kara zaczyna? A tak, a tak, nic innego!“ Istotnie, kawałki frendzli, które odciął od spodni, leżały na samym widoku! „Co się ze mną robi?“ zawołał znowu, jak nieprzytomny.
Wtem przyszła mu do głowy dziwna myśl: że może i całe jego ubranie jest we krwi, że może jest dużo plam, których tylko nie widzi, nie dostrzega, bo mu się wzrok zaćmił, bo... stracił rozum!... Nagle przypomniał sobie, że i na woreczku była krew.
— Ba! A więc i w kieszeni jest także, bom przecie makry jeszcze wareczek wsunął wtedy do kieszeni! Natychmiast wywrócił kieszeń i — w istocie, na podszewce kieszeni są ślady, plamy.
„A więc nie całkiem go jeszcze opuścił rozum, a więc ma jeszcze pojęcie i pamięć, skoro sam spostrzegł się i domyślił!“ Szepnął z triumfem, głęboko, radośnie westchnąwszy pełną piersią: „poprostu, chwilowe osłabienie, febra, gorączka;“ i wyrwał całą lewą kieszeń ze spodni.
W tej chwili promień słońca oświetlił mu but lewy: na skarpetce, wyglądającej z buta, pokazały się jakby znaki. Zdjął but: — w istocie znak! Cały koniec skarpetki przesiąknięty krwią; widać w tamtą kałużę stąpnął nieostrożnie... „Ale co z tem począć teraz! Gdzie podziać skarpetkę, frendzle, kieszeń!“
Ścisnął wszystko to w ręku i stał pośród izdebki, „W piec? Ależ w piecu przedewszystkiem zaczną szukać. Spalić? Ale czem spalić? Nie ma nawet zapałek. Nie lepiej wyjść gdziekolwiek i wszystko wyrzucić. Tak, najlepiej wyrzucić!“ — powtórzył, znowu siadając na sofie — „i to zaraz, natychmiast, bez zwłoki!...“ Ale zamiast tego, głowa mu znowu opadła na poduszkę i znowu skostniał pod wpływem strasznej febry: znowu przykrył się szynelem. I długo, przez kilka godzin ciągle mu się marzyło, że „trzebaby zaraz, nie odkładając, pójść gdziekolwiek i wszystko wyrzucić, żeby już oddalić z oczu coprędzej, coprędzej!“ Zrywał się z kanapy kilka razy, chciał wstać, ale już nie mógł. Ostatecznie zbudziło go silne stukanie do drzwi.
— Otworzyć! Umarł, czy co? Ciągle śpi wołała Anastazja, stukając we drzwi pięścią: — całe boże dnie wyleguje się, jak pies! Boć to i pies! Otworzyć! Dziesiąta godzina.