niedorzeczności, stare przesądne słowa, które dla mnie nie istnieją! Wszystko co jest pożyteczne dla społeczeństwa, jest szlachetnem. Rozumiem jeden tylko wyraz: pożytek! Śmiej się pan, jak się panu spodoba, ale tak jest!
Pan Piotr śmiał się głośno, kończył już swoje rachunki i schował pieniądze. Część ich jednak nie wiadomo dlaczego leżała dotąd na stole. Ta „kwestia dołów kloacznych“ służyła już kilkakrotnie, pomimo całej swej lichoty, za powód zerwania i niezgody pomiędzy panem Piotrem i jego młodym pryzjacielem. Ńajgorszem było to, że Lebieziatnikow gniewał się, Łużynowi przypadało to bardzo do smaku, i teraz więc rad był, że może zirytować młodzieńca.
— Pan jesteś taki zły, wskutek swego wczorajszego niepowodzenia i przyczepiasz się pan — wybuchnął nareszcie Lebieziatnikow, który wogóle, pomimo całej swej „niezależności“ i wszystkich „protestów“, nie śmiał jakoś oponować panu Piotrowi i przeważnie dotąd jeszcze uczuwał dla niego szacunek, jaki ocalał w nim jeszcze z czasów dzieciństwa.
— Co tam o tem, powiedz mi pan raczej — dumnie i wyniośle przerwał Łużyn — czy pan możesz, albo... lepiej powiem, czy istotnie jesteś pan w tak bliskich stosunkach ze wspomnianą młodą osobą, ażeby ją poprosić tutaj, zaraz, natychmiast do tego pokoju? Zdaje się, że już oni wszyscy powrócili z cmentarza... Słyszę ruch... Chciałbym się z nią widzieć, z tą osóbką.
— A panu to na co? — ze zdumieniem zapytał Lebieziatnikow.
— A tak, potrzeba. Dziś, jutro wyjeżdżam, i dlatego chciałbym jej zakomunikować... Zresztą, bądź pan świadkiem naszej rozmowy. To nawet będzie lepiej. Bo jeszcze Bóg wie, co sobie pan możesz pomyśleć.
— Wcale nic nie pomyślę... Tak się tylko spytałem, a jeżeli masz pan interes, to niema nic łatwiejszego, jak ją wywołać. Pójdę zaraz. A sam, zapewniam pana, przeszkadzać panu nie będę.
Istotnie za pięć minut Lebieziatnikow powrócił z Zosią. Weszła niezmiernie zdziwiona i jak zwykle zażenowana. Stawała się zawsze nieśmiałą w takich razach i lękała się bardzo nowych twarzy i nowych znajomości, lękała się i dawniej, jeszcze będąc dzieckiem, ale
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —