mięć... ale ona jest bardzo rozumna. A zresztą, jak pan sobie życzy i ja bardzo, bardzo bardzo będę... oni wszyscy będą panu... i Bóg pana... i sieroty...
Zosia urwała i rozpłakała się.
— Tak. Otóż, niechże pani pamięta; a teraz racz pani przyjąć, w imieniu swej kuzynki, na pierwsze potrzeby pewną kwotę ode mnie samego. Bardzo a bardzo proszę nie zdradzać przytem mojego nazwiska. Oto jest; mając, że tak powiem, sam dużo wydatków, więcej ofiarować nie mogę...
I Łużyn podał Zosi banknot dziesięciorublowy, starannie go rozłożywszy. Zosia wzięła, zarumieniła się, zerwała się, coś wyszeptała i coprędzej zaczęła odchodzić. Pan Piotr uroczyście odprowadził ją do drzwi. Wybiegła nareszcie z pokoju, wzruszona i znużona, i powróciła do macochy w okrutnem przygnębieniu.
W czasie tej całej sceny, Lebieziatnikow to stał przy oknie, to chodził po pokoju, nie chcąc przerywać rozmowy; kiedy zaś Zosia wyszła, zbliżył się nagle do pana Piotra i uroczyście wyciągnął doń rękę:
— Wszystko słyszałem i widziałem wszystko — rzekł, kładąc szczególny nacisk na ostatniem słowie. — To szlachetnie, to jest chciałem powiedzieć, to po ludzku Pragnąłeś pan uniknąć podziękowań, widziałem. A chociaż, przyznaję, że nie mogę, z zasady, być zwolennikiem ofiarności prywatnej, ona bowiem nietylko nie wykorzenia złego radykalnie, ale przeciwnie rozwija go jeszcze więcej, atoli nie mogę nie przyznać, że patrzyłem na pański postępek z zadowoleniem. Tak, tak to mi się podoba.
— E, wszystko to fraszki! — odparł Łużyn, nieco zmieszany i przyglądając się jakoś swemu chwalcy.
— Nie, nie fraszki! Człowiek, obrażony i zirytowany: jak pan, zajściem wczorajszem, i zarazem będący w stanie myśleć o cudzem nieszczęściu, taki człowiek... lubo swemi postępkami popełnia błąd socjalny, wszakże... godzien jest szacunku! Nie spodziewałem się nawet tego po panu, zwłaszcza, że według pańskich pojęć, o! jakże przeszkadzają panu jeszcze pańskie pojęcia: Jak obchodzi pana, naprzykład, to wczorajsze zajście — wołał poczciwy Andrulek, znowu uczuwszy dziwną sympatję dla pana Piotra — i naco, poco panu koniecznie to prawne małżeństwo
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —