można. Na domiar tego Zosia bardzo słusznie mówiła o niej, że się jej zmysły mieszają. Stanowczo i ostatecznie twierdzić tego jeszcze nie można było, to prawda, ale istotnie ostatniemi czasy, w ciągu całego ostatniego roku jej biedna głowa zanadto się już zmęczyła, ażeby się mogła choć w części nie uszkodzić. Silny rozwój suchot, jak mówią medycy, także przyczynia się do pomieszania zmysłów.
Wina w wielkiej ilości i najrozmaitszych gatunków nie było, madery także; było to przesadą, ale wino było. Była wódka, rum i lizbońskie, wszystko w najgorszym gatunku, ale w dostatecznej ilości. Z potraw, oprócz kutji, było trzy do czterech dań (między innemi i bliny), wszystko w kuchni niemki gospodyni, a nadto nastawiono odrazu dwa samowary do mającej być podaną po obiedzie herbaty i ponczu. Zakupy robiła sama wdowa z pomocą jakiegoś marnego polaczka, który Bóg wie dlaczego mieszkał u pani Lippewechsel i sam się wprosił do posyłek u pani Katarzyny i biegał przez cały dzień wczorajszy i przez cały ranek, na złamanie karku, z wyciągniętym językiem, jakgdyby starając się usilnie, ażeby zauważono tę ostatnią okoliczność. Z najmniejszą bagatelą przylatywał on do wdowy, biegał nawet szukać jej w Gościnnym Dworze, nazywał ją nieustannie: „pani chorążyna“, i uprzykrzył się jej nareszcie jak mól, lubo z początku mówiła, że bez tego „usłużnego i wspaniałych uczuć“ młodzieńca, byłaby całkiem przepadła. Właściwością charakteru pani Katarzyny było corychlej ubrać pierwszego lepszego w najpiękniejsze i najjaskrawsze barwy, zachwalić go tak, że aż inni czuli się skrępowani, wymyśleć na jego pochwałę różne okoliczności, które wcale nie istniały, zupełnie szczerze i serdecznie uwierzyć samej w ich rzeczywistość, a potem nagle, odrazu, rozczarować się, zerwać, oplwać i wypędzić człowieka, którego przed kilkoma jeszcze godzinami literalnie uwielbiała. Z natury miała ona charakter złośliwy, wesoły i zgodny, ale wskutek ciągłych nieszczęść i niepowodzeń, zaczęła żądać i pragnąc tak chciwie, ażeby wszyscy żyli w zgodzie i w szczęściu i ażeby nie śmieli żyć inaczej, że najlżejszy dyssonans w życiu, najmniejsze niepowodzenie, doprowadzały ją omal nie do wściekłości, i w jednej chwili, po najwspanialszych nadziejach i fantazjach, zaczynała kląć losy, rwać i szarpać wszystko co
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —