miała pod ręką i bić się głową o ścianę. Pani Lippewechsel także niewiadomo dlaczego zyskała nagle w oczach biednej kobiety wiele szacunku, chyba dlatego, że wypadła ta stypa i że gospodyni całem sercem przyjęła udział we wszystkich kłopotach: podjęła się nakrycia stołu, dostarczenia bielizny, naczyń i t. p. i przygotowania potraw w swojej kuchni. Wdowa dała jej zupełne pełnomocnictwo w tym względzie i opuściwszy ją, sama udała się na cmentarz. Istotnie, wszystko zostało przygotowane, jak można najlepiej: stół był nakryty nawet dość czysto, naczynia noże, widelce, kieliszki, filiżanki, wszystko to, naturalnie było zbieraniną, różnego kształtu i kalibru, od lokatorów ale wszystko było na miejscu we właściwym czasie, i pani Lippewechsel, czując, że wybornie dokonała dzieła, spotkała wracających z pewną nawet dumą, wystrojona, w czepcu z nowemi żałobnemi wstęgami i w czarnej sukni. Ta duma, lubo zasłużona, nie podobała się jakoś pani Katarzynie: „myślałby kto, że bez niej nie umiano by tu nakryć do stołu!“ Nie podobał jej się także czepiec z nowemi wstęgami: „czy się aby nie pyszni ta głupia niemka, że jest gospodynią i że z łaski dopomogła biednym lokatorom? — Z łaski! Bardzo proszę! U tatusia pani Katarzyny, który był pułkownikiem i prawie gubernatorem, do stołu nakrywano niekiedy na czterdzieści osób, tak, że jakiejś tam niemki do kuchni by nawet nie wpuszczono...“ Zresztą, pani Katarzyna postanowiła do czasu nie wypowiadać swoich uczuć, lubo ułożyła sobie w duchu, że kochaną gospodynię trzeba będzie dziś jeszcze urządzić i odpowiednio poskromić, bo inaczej, to Bóg wie, co jeszcze gotowa myśleć o sobie; tymczasem jednak obeszła się z nią chłodno Druga nieprzyjemność także przyczyniła się po części do rozdrażnienia pani Katarzyny: na pogrzebie, z lokatorów, zaproszonych na pogrzeb, oprócz polaczka, który zdążył jednak wpaść i na cmentarz, nie było prawie nikogo; na stypę zaś zjawili się z nich sami najbiedniejsi i nic nie znaczący, wielu z nich nawet podochoconych, taka to hołota. Którzy zaś byli starsi, jakby umówieni pomiędzy sobą, nie przyszli. Pan Łużyn naprzykład, najważniejszy, można powiedzieć, ze wszystkich lokatorów, nie zjawił się, a przecie wczoraj jeszcze wieczorem, pani Katarzyna zdążyła opowiedzieć całemu światu, to jest gospodyni, Polci, Zosi i polaczkowi, że to najszlachetniejszy, najwspa-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.
— 108 —