Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —

stypa się nie udała, przyczem oburzenie zastępował niekiedy arcywesoły, nie dający się powstrzymać śmiech z zebranych gości, a zwłaszcza z samej gospodyni.
— Wszystkiemu jest winna ta kukawka. Pan rozumie o kim ja mówię? o niej! — i pani Katarzyna wskazała na gospodynię. — Spójrz no pan tylko: wytrzeszczyła oczy, czuje, że my o niej mówimy, ale nie może zrozumieć i wywaliła ślepie. Tfu, sowa! Ha, ha, ha!... Kchi, kchi, kchi! I co to ona chce pokazać swoim czepkiem! Kchi, kchi, kchi! Uważałeś pan, chciałaby ciągle, żeby wszyscy myśleli, że ona robi ofiarę i zaszczyt, że jest obecną. Prosiłam ją, jak porządną jaką, ażeby zaprosiła ludzi przyzwoitych właśnie znajomych nieboszczyka, a spójrz pan, kogo sprowadziła: jakichś błaznów! Hołota! Spójrz pan na tego z oszpeconą twarzą; to jakiś mops na dwóch nogach! A ci, Polaczkowie... ha, ha, ha! Kchi. kchi, kchi! Nikt, nikt ich nigdy tu nie widywał, i ja ich nigdy nie widziałam; no poco oni przyszli, pytam pana? Siedzą sobie rzędem, jak jeden. „Panie“, hej! — zawołała nagle do jednego z nich — a może pan jeszcze blinów? Weź pan! Piwa napijcie się, piwa! A wódki nie chcecie? Patrz pan; zerwał się, kłania się, patrz pan, widocznie bardzo głodni, biedni! Niech tam niech sobie podjedzą. Przynajmniej nie hałasują, tylko... tylko... doprawdy, obawiam się o srebrne łyżki gospodyni!.. Proszę pani — zwróciła się do tej ostatniej, prawie głośno — na wypadek, gdyby pani co zginęło, to zgóry uprzedzam, że nie odpowiadam za nic! Ha, ha, ha! — zaśmiała się, znowu zwracając się do Raskolnikowa, znowu ukazując mu gospodynię i ciesząc się ze swego konceptu. — Nie zrozumiała! siedzi jak gapa, patrz pan: sowa, zupełnie sowa, indyczka w nowych wstęgach, ha, ha, ha!
Tu śmiech znowu ustąpił miejsca nieznośnemu kaszlowi, który trwał z pięć minut. Na chustce zostało trochę krwi, na czoło wystąpiły krople potu. Pokazała w milczeniu krew Raskolnikowowi i zaledwie odpoczęła, jęła mu szeptać z niezwykłem ożywieniem i z czerwonemi plamami na twarzy:
— Spójrz pan, poleciłam jej jak najdelikatniej, ażeby zaprosiła tę damę i jej córkę, wie pan o kim ja mówię? Tu trzeba postępować jak najzręczniej, a ona zrobiła tak, że ta przyjezdna idjotka, ta gwałtowna bestja, ta nędzna prowincjonalistka, dlatego tylko, że jest wdową po jakimś