bardzo, bardzo szanował! Poczciwy był to człowiek! I tak mi go żal było nieraz! siedzi, bywało, patrzy na mnie z kąta, tak mi się żal robi, chciałoby się popieścić, ale zaraz przychodzi na myśl: „popieścisz go, a on się znowu upije“; tylko surowością można go było jako tako powstrzymać.
— Tak, bywały włosy w robocie, bywały, bywały nie jeden raz — ryknął porucznik i wlał w siebie jeszcze jeden kieliszek wódki.
— Nietylko darciem za włosy i uszy, ale i pomiotłem wartoby nieraz było uczęstować niektórych durniów. Nie mówię teraz o nieboszczyku! — odcięła wdowa wesołemu gościowi.
Czerwone plamy na jej policzkach pałały coraz mocniej i mocniej, piersi jej falowały. Jeszcze chwilka, a już gotowa była zacząć scenę. Wielu śmiało się, wielu sprawiało to widoczną przyjemność. Porucznika zaczęto trącać i coś mu szeptać. Chciano ich widocznie podjudzić.
— Za po-zwo-le-niem, o czem to pani — zaczął porucznik — to jest niby... kogo to pani ma na myśli... A zresztą... nie potrzeba! Głupstwo! Wdowa! Wdówka! Przebaczam... Pas! — i znowu kropnął kieliszek.
Raskolnikow siedział i słuchał w milczeniu i ze wstrętem. Jadł zaś dla przyzwoitości tylko dotykając się do porcji, jakie mu ciągle nakładała rezolutna sąsiadka i to jedynie, ażeby jej nie obrazić! Uważnie przypatrywał się Zosi. Ale Zosia z każdą chwilą stawała się smutniejszą i bardziej nieśmiałą; i ona czuła także, że uczta nie skończy się zgodnie i ze strachem śledziła wzrastające rozdrażnienie macochy. Wiedziała, między innemi, że najważniejszą przyczyną, dla której przyjezdne damy odmówiły przyjęcia udziału w uczcie, była właśnie ona. Zosia. Słyszała od samej pani Lippewechsel, że matka obraziła się nawet zaprosinami i zadała pytanie: „Jakżeby mogła posadzić przy takiej tam dziewczynie swoją córkę?“ Zosia przeczuwała, że pani Katarzyna wie o tem, a obraza wyrządzona jej, Zosi, była dla jej macochy jakby obrazą jej samej, jej dzieci, jej tatusia, była, słowem, obrazą śmiertelną, i Zosia wiedziała, że macocha póty się nie uspokoi, póki nie dowiedzie „tym lafiryndom, że one obie...“ i t. d. i t. d. Jakby naumyślnie, ktoś z drugiego końca stołu przesłał Zosi talerz, na którym były z chleba nalepione dwa serca przeszyte strzałą. Pani Katarzyna sponsowiała i zaraz
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.
— 114 —