krzyknęła głośno, że ten, który przesłał talerz jest „pijanym osłem“. Pani Lippenwechsel, która także przeczuwała coś niedobrego, a przytem była obrażona do głębi serca pychą pani Katarzyny, dla odwrócenia uwagi towarzystwa i ażeby zarazem podnieść siebie w opinji obecnych, zaczęła ni stąd ni zowąd, opowiadać, że jakiś znajomy „Karol z apteki“, jeździł w nocy dorożką i że „dorożkarz chciał go zabić, i plakal, i ręce zalamal, i nastraszyl, i ze strachu aż mu serce przeszylo“. Pani Katarzyna, chociaż się uśmiechnęła, ozwała się jednak, że pani Lippewchsel nie powinna opowiadać anegdotek po rosyjsku. Ta obraziła się jesczze bardziej i odparła, że „jej Vater aus Berlin, był bardzo, bardzo ważny szlofik i zawsze rękami po kieszeniach chodzil“. Skłonna do śmiechu, pani Katarzyna nie mogła wytrzymać i wybuchnęła strasznym śmiechem tak, że pani Lippewechsel zaczęła tracić resztą cierpliwości i ledwie się trzymała.
— A to kwoka! — szepnęła pani Katarzyna do Raskolnikowa, rozweseliwszy się prawie — chciała powiedzieć: nosił ręce w kieszeniach, a wyszło, że kradł, kchi, kchi! Czy też pan zauważył, że wszyscy cudzoziemcy petersburscy, to jest przeważnie niemcy, którzy Bóg wie skąd do nas przybywają, wszyscy głupsi są od nas. No, zgódź się pan, no czyż można opowiadać, że „Karol z apteki ze strachu serce sobie przeszył“, i że on (gapa!) zamiast, żeby związać dorożkarza „ręce zalamal, i plakal, i bardzo plosil“. Ach oślica! I myśli, że to jest bardzo wzruszające i nie podejrzewa, jak jest głupią! Mojem zdaniem ten pijany pisarz jest daleko rozsądniejszy; przynajmniej widać, że łotr wierutny, resztę zmysłów przepił, a oni wszyscy tacy przyzwoici, poważni... Patrzcie ją, jak to siedzi z wytrzeszczonemi oczami. Gniewa się! gniewa się! Ha ha, ha! Kchi, kchi, kchi!
Nabrawszy humoru, pani Katarzyna jęła zaraz wyłuszczać przeróżne szczegóły, jak to ona, z pomocą wyrobionej emerytury, bezwarunkowo założy w swojem rodzinnem mieście T... pensję dla dziewcząt zamożnych rodziców. Raskolnikow nie wiedział jeszcze o tem od samej pani Katarzyny, to też zaczęła mu wykładać najpiękniejsze plany na przyszłość. Niewiadomo skąd znalazł się nagle w jej rękach ten sam „list pochwalny“, o którym mówił Raskolnikowowi jeszcze nieboszczyk Marmeladow, tłumacząc mu
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —