kow, do pokoju nie wszedł, ale stanął także z jakąś szczególną ciekawością, prawie ze zdziwieniem; słuchał, ale zdawało się, że długo nie mógł czegoś zrozumieć.
— Przepraszam, może państwu przeszkodziłem, ale sprawa jest dosyć ważna — wyrzekł Łużyn jakoś ogólnie i nie zwracając się do nikogo w szczególności — rad jestem nawet, że to nastąpi przy świadkach. Pani Lippewechsel upraszam panią, jako gospodynię, ażebyś raczyła zwrócić uwagę na moją rozmowę z panną Zofją. Panno Zofjo — zwracając się wprost do niezmiernie zdziwionej i już zawczasu przerażonej Zosi — z mojego biurka, w pokoju mego przyjaciela, pana Lebieziatnikowa, zaraz po odejściu pani, zginął, mi banknot storublowy. Jeśli pani jakim sposobem wie co o nim i wskaże nam, gdzie się znajduje to zaręczam pani słowem honoru i biorę wszystkich na świadków, że cała sprawa na tem się tylko skończy. W przeciwnym razie, zmuszony będę przedsięwziąć środki bardzo poważne, a wtedy... a wtedy miej pani urazę do samej siebie.
Zupełne milczenie zapanowało w pokoju. Nawet płaczące dzieci zamilkły. Zosia stała śmiertelnie blada, patrzyła na Łużyna i nie mogła nic odpwiedzieć. Tak jakby jeszcze nie rozumiała o co chodzi. Minęło kilka sekund.
— No więc jakże? — zapytał Łużyn, uważnie patrząc na nią.
— Ja nie wiem... O niczem nie wiem... — słabym głosem wymówiła nareszcie.
— Nie? Nie wie panna? — przedrzeźniał Łużyn i jeszcze spauzował kilka sekund. — Niech panna pomyśli — zaczął surowo, ale ciągle jeszcze jakby namawiając — zastanowi się, gotów jestem pannie dać nawet czas do namysłu. Bo proszę rozważyć: gdybym tak nie był pewien, to naturalnie, choćby ze względu na swoje doświadczenie nie ośmieliłbym się oskarżać panny tak otwarcie; za takie bowiem fałszywce oskarżenie, jawne i głośne, sam po części byłbym odpowiedzialnym. Wiem o tem. Dziś rano zmieniłem pięcioprocentowych walorów, na sumę nominalną trzy tysiące rubli. Rachunek mam zapisany w notesie. Wróciwszy do domu, zacząłem, co może poświadczyć pan Lebieziatnikow, liczyć pieniądze, i odliczywszy dwa tysiące trzysta rubli, schowałem je do pugilaresu, a pugilares do bocznej kieszeni surduta. Na stole zostawało oko-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —