wa! — gorąco wymówił Lebieziatnikow, surowo patrząc nań swemi ślepowatemi oczkami. Strasznie był oburzony.
Raskolnikow wpił się weń oczyma, jakby podchwytując i ważąc każde słowo. Znowu zapanowało milczenie. Pan Piotr prawie się zmieszał, zwłaszcza z początku.
— Czy pan to do mnie mówisz?... — zaczął, jąkając się — co się z panem stało? Czyś pan przy zdrowych zmysłach?
— O, ja mam zdrowe zmysły, ale pan... pan jesteś.. nędznikiem. Ach, jak to podle! Słyszałem wszystko i czekałem umyślnie, ażeby wszystko zrozumieć, bo przyznaję, że dotąd nawet jakoś się jedno drugiego nie trzyma... Ale nacoś pan wszystko zrobił — nie rozumiem.
— Cóżem ja takiego zrobił? Czy przestaniesz mówić swemi głupiemi zagadkami? Albo możeś pan nietrzeźwy!
— To chyba ty sam, nikczemniku, pijesz, ale nie ja! Ja wcale wódki nie pijam, bo jest to wbrew moim zasadom! Wyobraźcie sobie państwo, on, on sam, swemi własnemi rękami, oddał ten banknot storublowy pannie Zofji ja widziałem, ja byłem świadkiem, ja przysięgnę! On, on sam! — powtarzał Lebieziatnikow, zwracając się do wszystkich i każdego.
— Oszalałeś, młokosie jeden, czy nie? — piskliwie krzyknął Łużym — toć ona sama w oczy, tu, przy wszystkich potwierdziła, że oprócz dziesięciu rubli, nic więcej nie dostała ode mnie. Jakimże więc sposobem mogłem jej dać te pieniądze?
— Widziałem! Widziałem! — krzyczał i potwierdzał Lebieziatnikow — i choć to wbrew moim zasadom, ale gotów jestem złożyć przysięgę jaką zechcą, bo widziałem, jakeś jej pan ukradkiem podsunął. Tylko ja, osioł, sądziłem, żeś pan podsunął z dobrego serca! We drzwiach, żegnając się z nią, kiedy się odwróciła i kiedyś pan jedną ręką ściskał jej rękę, wsunąłeś pan pocichutku papierek. Widziałem! Widziałem!
Łużyn zbladł.
— Kłamiesz pan! — zawołał z czelnością — i jak pan mogłeś, stojąc przy oknie, poznać co to był za papier! Nie dopisały panu... półślepe oczy. Bredzisz pan.
— Oho, dopisały! I choć stałem zdaleka, ale wszystkom widział, wszystko, a chociaż od okna dość trudno rozpoznać papier, to prawda, ale właśnie, szczególnym wypad-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.
— 126 —