Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —

chce jej zrobić niespodziankę, zadziwić ją, gdy znajdzie u siebie w kieszeni okrągłe sto rubli. (Niektórzy bowiem dobroczyńcy lubią w te nsposób rozmazywać swoje datki: wiem o tem). Potem przyszło mi także na myśl, że chcesz ją pan wypróbować, to jest, czy przyjdzie podziękować, znalazłszy! Potem, że chciałeś pan uniknąć podziękowań i żeby, no, jak tam się mówi: żeby prawa ręka nie wiedziała... słowem, jakoś to niby tak... Ale czy mało mi myśli przyszło wtedy do głowy, tak, że postanowiłem wszystko to obmyślić później, ale w każdym razie uważałem za niedelikatne powiedzieć panu, że sekret jest mi znany. Atoli przyszła mi zaraz do głowy jeszcze jedna kwestja, że panna Zofja, zanim spostrzeże, gotowa jeszcze zgubić pieniądze; oto dlaczego postanowiłem przyjść tutaj, wywołać ją i ostrzec, że włożono do jej kieszeni sto rubli. Ale po drodze zaszedłem na chwilę do pań Kobylatników, żeby zanieść im: „Ogólny zarys zasad podstawowych“, specjalnie polecić artykuł Picleryta, a zresztą także Wagnera. Potem przychodzę tutaj i trafiam na taką scenę. No czyż mogłem mieć te wszystkie myśli, gdybym rzeczywiście nie widział, żeś pan jej wsunął te sto rubli do kieszeni?
Kiedy pan Andrzej skończył swe gadatliwe dowody, zmęczył się strasznie, tak, że aż mu się pot kroplami staczał po twarzy. Niestety, nie umiał on mówić nawet po rosyjsku (żadnego innego języka zresztą nie znał), tak, że jakoś odrazu zupełnie został wyczerpany tym adwokackim występem, atoli, mowa jego wywarła nadzwyczajny efekt. Mówił z taką swadą, z takiem przekonaniem, że widocznie wszyscy mu uwierzyli. Pan Piotr zrozumiał, że jest źle.
— Co mi tam do pańskich głupich kwestyj i myśli — zawołał. — To nie dowód! Może się to panu śniło! A ja powiadam panu, że pan kłamiesz i kwita! Kłamiesz pan i obgadujesz mnie dla jakiejś osobistej urazy, dlatego właśnie, żem się nie zgadzał z pańskiemi wolnomyślnemi bezbożnemi zasadami!
Ale ten wykręt nie pomógł panu Piotrowi. Przeciwnie, ze wszystkich stron dało się słyszeć szemranie.
— A, aż tutaj sięgnąłeś, bratku! — krzyknął Lebieziatnikow. — Bajki! Wołajcie policji, a ja przysięgnę!