czyłoby to przyznać słuszność czynionym sobie zarzutom i przyznać zwłaszcza, że istotnie obmówił Zosię. Przytem obecni, podnieceni już i bez tego, zaczęli szemrać nie na żarty. Porucznik, lubo niebardzo pojmował o co chodzi, darł się więcej od innych i proponował użyć na Łużyna środków arcy dlań niemiłych. Byli jednak i nie pijani; zeszli się i zebrali ze wszystkich pokojów. Wszyscy trzej polaczkowie srodze byli oburzeni i wołali co chwila: „panie łajdak!“ popierając te słowa jeszcze innemi polskiemi wymysłami, Zosia słuchała z naprężeniem, ale jakgdyby tylko co zbudziła się ze snu. Nie spuszczała tylko oczu z Raskolnikowa, czując, że w nim jej obrona. Katarzyna oddychała z trudnością i ochryple i była widocznie strasznie znużona. Najgłupszą minę miała niemka, która stała z otwartą gębą i nic a nic nie rozumiała, co się dzieje. Widziała tylko, że z Łużynem kiepsko. Raskolnikow poprosił znowu o głos, ale nie dano mu już dokończyć, wszyscy krzyczeli i cisnęli się wkoło niego z klątwami i złorzeczeniami. Ale pan Piotr nie zląkł się. Widząc, że sprawa dotycząca oskarżenia Zosi przegrana z kretesem, uciekł się do bezczelności:
— Za pozwoleniem panów, za pozwoleniem, dajcie mi przejść — mówił, przeciskając się przez tłum — zapewniam panów, że nic nie będzie, nic nie będzie, nic nie zrobicie, nie macie do czynienia z tchórzem, a przeciwnie wy, panowie, wy sami odpowiecie za to, żeście gwałtem ukryli sprawę kryminalną. W sądzie nie są tak ślepi.. i... nie pijani, i nie uwierzą dwóm bezbożnikom bez czci i wiary, wichrzycielom, wolnomyślnym, oskarżającym mnie dla widoków osobistych, i przyznających się do tego z głupoty... Ależ za pozwoleniem panów...
— Żeby po panu śladu nie było w moim pokoju; wynoś się pan i wszystko między nami skończone! I jak pomyślę, żem ze skóry o mało nie wyskoczył, żem mu wykładał... przez całe dwa tygodnie!...
— Toć ja sam panu mówiłem, panie Andrzeju, że się wyprowadzam, a paneś mnie jeszcze zatrzymał; teraz zaś dodam tylko, żeś pan dureń. Życzę panu, ażebyś wyleczył swój mózg i nawpół oślepłe oczy. Ależ za pozwoleniem panów!
Przedostał się; ale porucznik nie chciał go tak łatwo
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.
— 131 —