Raskolnikow był dzielnym i energicznym adwokatem Zosi przeciwko Łużynowi, pomimo, że sam dźwigał w swej duszy tyle własnej grozy i cierpienia. Ale wycierpiawszy tyle zrana, on jakgdyby był kontent ze zmiany wrażeń, które stawały się dlań nieznośne, już to, ile było serdecznego i osobistego w jego dążeniu do obrony Zosi. Oprócz tego miał na myśli i strasznie dręczył się niekiedy tem spotkaniem z Zosią: powinien był powiedzieć jej kto zabił Elżbietę i przeczuwał straszną mękę, i jakby odtrącał ją od siebie rękoma. To też, gdy wychodząc od pani Katarzyny, zawołał: „No panno Zofji, zobaczymy teraz co nam zaśpiewasz!“ to widocznie znajdował się jeszcze w jakimś z zewnątrz pobudzonym stanie otuchy, wyzwania i świeżego zwycięstwa nad Łużynem. Ale rzecz dziwna stała się z nim. Gdy doszedł do mieszkania Kapernaumowa, poczuł w sobie nagłe odrętwienie i przestrach. W zamyśleniu stanął przed drzwiami z pytaniem:
— Czy trzeba powiedzieć, kto zabił Elżbietę?
Pytanie było dziwne, poczuł bowiem nagle i wyraźnie że nietylko nie można nie powiedzieć, ale nawet oddalić tej chwili, choćby na jakiś czas, niepodobna. Nie wiedział jeszcze dlaczego niepodobna, on tylko poczuł to i ta męcząca świadomość własnej niemocy wobec konieczności zgnębiła go prawie. Ażeby już nie rezonować i nie męczyć się, szybko otworzył drwi i z progu spojrzał na Zosię.
Siedziała oparta o stół, z twarzą ukrytą w dłonich, ale ujrzawszy Raskolnikowa, wstała żywo i poszła na jego spotkanie, jakgdyby czekała nań.
— Coby się ze mną stało bez pana! — wymówiła szyb-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV