Doprawdy. Poco? Ciągle zadaję sobie to pytanie, Zosiu...
Może i zadawał sobie to pytanie przed kwadransem, ale teraz wymówił je w zupełnej niemocy, ledwie przytomny i uczuwając nieustanne dreszcze po całem ciele.
— Och, jak się pan męczy! — wymówiła z litością, wpatrując się w niego.
— Wszystko głupstwo!... Uważasz, Zosiu (uśmiechnął się czegoś nagle, jakoś blado i bezwładnie, na dwie sekundy): czy pamiętasz, com ci chciał wczoraj powiedzieć?
Zosia czekała z niepokojem.
— Powiedziałem ci, odchodząc, że może żegnam się z tobą na zawsze; ale, że jeśli przyjdę dzisiaj, to powiem ci... kto zabił Elżbietę.
Ona nagle zadrżała na całem ciele.
— No, więc przyszedłem powiedzieć.
— Więc to pan na serjo wczoraj... — z trudnością szepnęła Zosia — skądże pan wie o tem? — spytała szybko, jakby ogarniając wszystko.
Zaczęła oddychać ciężko. Twarz jej stawała się coraz bledszą i bledszą.
— Wiem.
Ona przez chwilę milczała.
— Czy wykryto... tego? — spytała nieśmiało.
— Nie, nie wykryto.
— Więc skądże pan wie o tem? — znów zapytała ledwie dającym się dosłyszeć głosem i znowu prawie po minucie milczenia.
On odwrócił się do niej i bacznie, bacznie przeszył ją wzrokiem.
— Zgadnij — wymówił z poprzednim wykrzywionym bezwładnym uśmiechem.
Po jej ciele przebiegły zupełnie konwulsje.
— Ależ pan... mnie... dlaczego mnie pan tak przeraża? — wymówiła, uśmiechając się jak dziecko.
— Dlatego, że ja z nim jesteśmy serdecznymi przyjaciółmi... i stąd wiem — ciągnął Raskolnikow, nieustannie patrząc jej w oczy, jakgdyby nie miał sił odwrócić wzroku — on tej Elżbiety zabić nie chciał... On ją... zabił niechcący... On starą chciał zabić... gdy była samą i przyszedł. Wtem weszła Elżbieta... No... no i zabił ją.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —