— Dosyć, dosyć Zosiu! Nie dręcz mnie! — poprosił z boleścią.
Wcale, wcale inaczej zamierzał jej to wyznać, ale wyszło tak.
Jakby nie pomnąc siebie, zerwała się i załamując ręce doszła do środka pokoju; ale szybko wróciła i usiadła znowu przy nim, prawie dotykając się ramieniem do ramienia. Nagle, niby ukłuta, drgnęła, krzyknęła i upadła przed nim, sama nie wiedząc po co, na kolana.
— Cóżeś pan, cóżeś pan uczynił! — wymówiła z rozpaczą, i zerwawszy się z kolan, rzuciła mu się na szyję, objęła go i silnie uścisnęła go rękoma.
Raskolnikow odsunął się i ze smutnym uśmiechem popatrzył na nią:
— Dziwna jesteś, Zosiu — ściskasz i całujesz, kiedym ci o tem powiedział. Straciłaś zmysły.
— Nie, niema nieszczęśliwszego od ciebie na całym świecie! — zawołała, prawie nieprzytomna, nie słysząc jego uwag i nagle zadała się konwulsyjnym płaczem.
Oddawna już nieznane mu uczucie, jak fala wpłynęło do jego duszy i odrazu rozmiękczyło ją. Nie sprzeciwiał mu się: dwie łzy spłynęły mu z oczu i zawisły na rzęsach.
— Więc ty mnie nie opuścisz, Zosiu? — mówił, prawie, że z nadzieją, patrząc na nią.
— Nie, nie; nigdy i nigdzie! — zawołała Zosia — za tobą pójdę, wszędzie pójdę! O Boże!... Och, ja nieszczęśliwa!... I dlaczego, dlaczego wcześniej ciebie nie znałam? Dlaczegoś wcześniej nie przychodził! O mój Boże!
— Toć przyszedłem.
— Teraz! O, co teraz począć!... Razem, razem! — powtarzała jak w malignie i znowu objęła go za szyję — na katorgi pójdę z tobą razem!
Znowu jakby się uraził, dawny, nienawistny i prawie dumny uśmiech napiętnował jego usta.
— Ja, Zosiu, może jeszcze na katorgi nie chcę iść — rzekł.
Ona zmierzyła go bystro wzrokiem.
Po pierwszem, namiętnem i dręczącem wspłóczuciu dla nieszczęśliwego, znowu straszna idea zbrodni uderzyła ją. W zmienionym tonie jego słów dał jej się nagle słyszeć
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —