Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.
— 141 —

morderca. Patrzyła nań ze zdumieniem. Nie wiedziała jeszcze nic, ani poco, ani jak, ani dlaczego to było zrobione. Teraz wszystkie te pytania odrazu stanęły jej w myśli. I znowu nie uwierzyła: „On, on morderca! Ależ, czy to możliwe?“
— Lecz cóż to! Gdzież jestem! — wymówiła z głębokiem oszołomieniem, jakby jeszcze nieprzytomnie — lecz jak to, pan, pan taki... mógłbyś się zdecydować na... na...
— Tak, na rabunek. Przestań, Zosiu! — z pewnem zmęczeniem i jakby ze złością odparł Raskolnikow.
Zosia stała jak wryta, ale nagle znów zawołała:
— Byłeś głodny! Chciałeś matce dopomóc? Prawda?
— Nie, Zosiu, nie — szeptał, odwróciwszy się i opuściwszy głowę — ja nie byłem głodny... chciałem istotnie dopomóc matce, ale... i to nie zupełnie... nie męcz mnie. Zosiu.
Zosia klasnęła w ręce.
— A!... czyż to, czyż to podobieństwo! Boże! Boże! Któż temu uwierzy?... I jakże to pogodzić? Sam pan wszystko, co masz oddajesz, a zabiłeś dla rabunku! Ah!... — jęknęła nagle — te pieniądze coś pan dał mojej macosze... te pieniądze... Boże, czyż i te pieniądze...
— Nie, Zosiu — przerwał skwapliwie — uspokój się, to były inne pieniądze! Te pieniądze to mi matka przysłała przez pewnego kupca i dostałem je w chorobie, tego samego dnia, kiedy je oddałem... Razumichin widział... on je za mnie odbierał... to moje pieniądze, własne, rzeczywiście moje.
Zosia słuchała go ze zdumieniem i z całych sił starała się coś ogarnąć zmysłami.
— A tamte pieniądze... nie wiem zresztą czy były tam jakie pieniądze... — dodał zcicha i jakby z namysłem — zdjąłem wprawdzie woreczek z szyi, zamszowy, pełny, dobrze nawet wypchany... ale do środka nie zaglądałem; nie zdążyłem widocznie... No a rzeczy, same jakieś tam łańcuszki, spinki, wszystkie te rzeczy i woreczek schowałem zaraz na drugi dzień na cudzem podwórzu pod kamień, na W-skim prospekcie... Wszystko to leży tam do tego czasu.
Zosia słuchała z całych sił.
— No więc dlaczegóż, mówiłeś pan przecie, że to dla