— Toć wiem, że nie — odparł, dziwnie patrząc na nią. — A zresztą, kłamię, Zosiu — dodał — oddawna już kłamię... Wszystko to nie to, słusznie mówisz. Zosiu, tu są wcale, wcale inne przyczyny!... Dawno już z nikim nie rozmawiałem, Zosiu... Głowa mnie teraz bardzo boli.
Oczy pałały mu gorączkowym ogniem. Zaczynał prawie bredzić; niespokojny uśmiech krążył na jego wargach. Przez pobudzony stan duszy przeglądała już straszna niemoc. Zosia pojęła, jak on się męczy. I w jej głowie zaczęło się mącić. Bo on tak dziwnie jakoś mówił: niby coś się rozumie, a jednak... „ale jakże! Jakże! O Boże!“ I załamywała ręce w rozpaczy.
— Nie, Zosiu, to nie to! — zaczął znowu, podnosząc nagle głowę, jakgdyby niespodziany zwrot myślil uderzył i pobudził go znowu — to nie to! Lepiej... pomyśl (tak, to istotnie lepiej!) pomyśl, że jestem samolubem, zazdrosnym, złym, podłym, mściwym, no... i jeszcze dajmy na to skłonnym do warjacji. (Niech będzie wszystko od razu! A o warjacji mówiono nieraz, zauważyłem to!). Otóż, powiedziałem ci poprzednio, że nie mogłem się utrzymać na uniwersytecie. A wiesz ty, może i mogłem? Matka przysłałaby, żeby wnieść co potrzeba, a na buty, ubranie i chleb sambym zapracował; z pewnością! Lekcje się skończyły: dawano po pół rubla. Wszak Razumichin pracuje! Alem ja się rozgniewał i nie chciałem. Tak rozgniewałem się dobrze mówię! Wtedy jak pająk zakopałem się w swojej norze. Wszak byłaś u mnie, widziałaś.. A czy wiesz Zosiu, że niskie sufity i ciasne pokoje tłumią blaski duszy i rozumu! O jakżem znienawidził tę norę! A jednak, wychodzić z niej nie chciałem. Umyślnie nie chciałem. Przez całe doby nie wychodziłem i nie chciałem pracować, i nawet jeść nie chciałem, leżałem ciągle. Przyniesie Nastka, to i zjem, nie przyniesie, to i cały dzień tak przejdzie; umyślnie ze złości nie prosiłem o nic! W nocy niema ognia, leżę pociemku, a na światło nie chcę zaprarcować. Trzeba się było uczyć, sprzedałem książki, a na moim stole, na notatkach i kajetach, dotąd na palec kurzu można znaleźć. Najlepiej lubiłem leżeć i myśleć! I ciąglem myślał... I ciągle miewałem takie dziwne sny, różne, niema co nawet powtarzać, jakie! Ale dopiero wtedy zaczęło mi się roić, że... Nie, to nie tak! Znowu źle opowiadam. Widzisz: zapytałem siebie wówczas nieu-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.
— 145 —