żył wiarą i prawdą i, rzec można, umarł na stanowisku.
Pani Katarzyna zdążyła wytworzyć sobie tę fantazję, uwierzyć w nią ślepo.
— Niechaj tam, niechaj sobie ten niegodny generał zobaczy. Bo i jakaś ty głupia, Zosiu, co teraz jeść, powiedz? Dosyć nadręczyliśmy ciebie, nie chcę więcej! Ach panie Raskolnikow, to pan! — zawołała, spostrzegłszy Raskolnikowa i rzucając się do niego — wytłumaczże pan tej biedaczce, że nic lepszego zrobić nie można. Wszak nawet kataryniarze dostają datki, cóż dopiero gdy się ludzie dowiedzą, żeśmy biedne, szlachetne sieroty, doprowadzone do nędzy, a ten marny generał straci miejsce, zobaczycie! My codzień będziemy chodzić pod jego okno, a jak cesarz będzie przejeżdżał, upadnę na kolana, dzieciaki wystawię naprzód i wskazując na nie, zawołam! „Litości, ojcze nasz“. On jest ojcem sierot, on miłosierny, obroni nas, zobaczycie, a tego marnego generaliszkę... Lenia! Tenez vous droite! Ty, Kola, zaraz będziesz znowu tańczył. Czego się mażesz? Znowu maże się! No czego, czego się boisz głuptasie! Boże! Co ja mam z niemi począć, panie Raskolnikow: Gdybyś pan wiedział, jakie to nie pojętne dzieci! I co z takiemi zrobisz...
I sama, o mało nie płacząc (co nie przeszkadzało jej nieustannej i ciągłej paplaninie) pokazywała mu na płaczące dzieci. Raskolnikow próbował ją skłonić do powrotu i nawet powiedział, sądząc, że wpłynie na jej miłość własną, że jej nie przystoi chodzić po ulicy jak kataryniarce, boć przecie ona zamierza zostać przełożoną pensji panien...
— Pensji, ha! ha! ha! Gadaj mu tam! — zawołała Marmeladowa, zaraz po śmiechu wybuchając kaszlem — nie, panie Rodjonie, przeszła mrzonka! — wszyscy nas porzucili! A ten generaliszka... Wie pan, rzuciłam w niego kałamarzem, był właśnie w przedpokoju na stole przy arkuszu papieru, na którym się podpisałam, rzuciłam kałamarz i uciekłam. O, podli, podli! Ale co tam, teraz ja dziatwę sama wykarmię, nikomu się nie będę kłaniać.
Dosyć męczyliśmy Zosię! Polciu, wiele zebrałaś, pokaż. Jakto? Wszystkiego dwie kopiejki. O, nędzni! Nic nie dają, tylko latają za nami z wywalonym językiem! No, z czego się ten bałwan śmieje? (wskazała na kogoś z tłumu). To wszystko dlatego, że ten Kola taki niepojęt-
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.
— 157 —