częła, pokrzykując i dusząc się przy każdem słowie, z wyrazem coraz bardziej wzrastającej trwogi...
Wśród skwaru dnia!... w dolinie!.... Dagestanu!...
Z ołowiem w piersi!...
— Jaśnie wielmożny! — ryknęła nagle rozdzierającym jękiem i zalewając się łzami — pomocy dla sierot! Przez wzgląd na nieboszczyka ich ojca!.. Możnaby nawet powiedzieć arystokratycznych!... Kha! — drgnęła nagle z opamiętaniem i z jakiemś przerażeniem, rozglądając się dokoła, ale zaraz poznała Zosię. — Zosiu, Zosiu! — wymówiła łagodnie, jakgdyby zdziwiona, że ją widzi przed sobą. — Zosiu, droga moja, tyś tutaj?
Uniosła się nieco na łóżku.
— Dosyć!... Czas już!... Bądź zdrowa, nędzo!... Zajeździli szkapę!... Urwało-o-o się! — krzyknęła rozpaczliewie i nienawistnie i runęła głową na poduszkę.
Znowu straciła przytomność, ale ten stan nie trwał długo. Blado-żółta, wyschła twarz znieruchomiała, usta się otworzyły, nogi wyciągnęły się konwulsyjnie. Westchnęła głęboko, głęboko i... umarła!
Zosia rzuciła się na jej zwłoki, objęła ją rękoma i tak zamarła, przylgnąwszy głową do wyschniętej piersi nieboszczki.
Polcia przypadła do nóg matki i całowała je, łkając. Kola i Lenia, jeszcze nie pojmując, co się stało, lecz przeczuwając coś bardzo strasznego, schwycili się nawzajem za ręce i, patrząc sobie, wzajemnie w oczy, jęli nagle razem, otworzywszy usta, drzeć się w niebogłosy. Oboje byli jeszcze w kostjumach, on w zawoju, ona w jarmułce z piórem strusiem.
I w jaki sposób ów „list pochwalny“ znalazł się nagle na łóżku, tuż obok pani Katarzyny? Leżał przy samej poduszce; Raskolnikow widział go.
Odszedł od okna. Za nim przyskoczył Lebieziatnikow.
— Umarła! — rzekł Lebieziatnikow.
— Panie Raskolnikow! na dwa słówka — odezwał się Świdrygajłow.
Lebieziatnikow ustąpił mu miejsca i delikatnie cofnął się. Świdrygajłow odprowadzi zdziwionego Raskolnikowa jeszcze dalej w kąt.