Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —

— Proszę pana, skończ pan — rzekł Raskolnikow. — W każdym razie to czelność nie do darowania.
— Bynajmniej. Gdyby tak było, to człowiek człowiekowi wyrządzałby na tym świecie same krzywdy, i przeciwnie, nie miałby prawa robić ani kruszynki dobrego z powodu jakichś pustych przyjętych formalności. To niema sensu. Więc gdybym ja naprzykład umarł i zapisał tę sumę siostrze pańskiej w testamencie, to i wtedy miałaby jej nie przyjąć?
— Bardzo być może.
— O nie. A zresztą, nie, to nie, niechże i tak będzie, a jednak dziesięć tysięcy — mogłoby się kiedy przydać. W każdym razie proszę o oświadczenie tego pannie Eudoksji.
— Nie, nie oświadczę.
— W takim razie, panie Rodjonie, zmuszony będę sam starać się o zobaczenie z pańską siostrą, a więc niepokoić ją...
— A jeśli jej powiem, to pan nie będziesz się starał o zobaczenie z nią?
— Doprawdy, nie wiem, jak panu powiedzieć. Zobaczyć się z nią raz jeden, pragnąłbym bardzo.
— Nie licz pan na to.
— Szkoda. Zresztą, pan mnie nie zna. Może się poznamy bliżej.
— Pan sądzisz, że my się zbliżymy ze sobą?
— Dlaczegóżby nie? — rzekł z uśmiechem Świdrygajłow, wstając i biorąc kapelusz — bo widzi pan, nic mi tak wiele nie zależało na tem, ażeby panu zakłócić spokój, ale fizjognomja pańska uderzyła mnie dziś rano...
— A pan gdzie mnie dziś rano widział? — niespokojnie zapytał Raskolnikow.
— Przypadkowo... Ciągle mi się zdaje, że w panu jest coś podobnego do mnie. Ale nie lękaj się pan, nie będę wobec pana natrętnym; żyłem w zgodzie i z szulerami, i księciu Swirbejowi, mojemu dalekiemu krewnemu, magnatowi, nie naprzykrzyłem się, i o Madonnie Rafaela umiałem napisać do albumu pani Pryłukowej, i z Martą siedem lat żyłem, nie rozłączając się, i w domu Wiaziemskiego na placu Siennym nocowałem kiedyś, i balonem może z Bergiem pojadę.
— No, dobrze. Kiedyż się pan wybiera w podróż?