Po dwudziestu krokach zaczynasz ją pan opuszczać, ręce zakładasz pan w tył. Patrzysz pan i oczywiście ani zaczynasz pan ruszać ustami i rozmawiać sam ze sobą, przyczem niekiedy uwalniasz pan rękę i deklamujesz pan, nakoniec stajesz pan w pośród drogi na długo. To bardzo niedobrze. Może pana kto śledzi oprócz mnie, a to wcale nie na rękę. Dla mnie w gruncie rzeczy jest to obojętne i ja pana nie wyleczę, ale pojmujesz mnie pan oczywiście.
— A czy pan wie, że mnie śledzą? — zapytał Raskolnikow, patrząc nań badawczo.
— Nie, o niczem nie wiem — jakby ze zdziwieniem odparł Świdrygajłow.
— No, to zostawmy mnie w spokoju — marszcząc brwi wyszeptał Raskolnikow.
— Dobrze, dajmy panu spokój.
— Powiedz pan lepiej, jeżeli tutaj przychodzisz pić i sameś mi naznaczył tu dwa razy schadzkę, to dlaczego, kiedym patrzył w okna z ulicy, chowałeś się pan i chciałeś wyjść. Ja to doskonale widziałem.
— He, he, a dlaczegóż wtedy, kiedym do pana przyszedł, leżałeś pan na sofie i udawałeś, że śpisz, zauważyłem to doskonale.
— Mogłem mieć... powody... sam pan wiesz jakie.
— I ja mogłem mieć swoje powody, chociaż się pan o nich nie dowiesz.
Raskolnikow opuścił prawy łokieć na stół, podparł palcami prawej ręki podbródek i bacznie jął się przyglądać Świdrygajłowi. Patrzył przez chwilę na jego twarz, która już przedtem go uderzała. Była to jakaś dziwna twarz, podobna raczej do maski: biała, rumiana, z różowemi wargami, z jasno blond brodą i z dość jeszcze gęstemi blond włosami. Oczy były jakoś za niebieskie a ich wejrzenie jakoś za ciężkie i nieruchome. Było coś strasznie nieprzyjemnego w tej pięknej i nie starzejącej się, wnosząc z lat, twarzy. Ubranie Świdrygajłowa było wykwintne, lekkie, szcezgólnie zaś wytworną miał bieliznę. Na palcu widniał ogromny pierścień z drogim kamieniem.
— Ach czyż i z panem mam mieć tyle ambarasu — rzekł nagle Raskolnikow, z konwulsyjną niecierpliwością domagając się szczerej rozmowy — chociaż może pan jesteś nawet najniebezpieczniejszym człowiekiem, gdybyś pan
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —