Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV

— Wiesz pan może (zresztą sam już to panu mówiłem) — zaczął Świdrygajłow — że siedziałem tu w więzieniu za długi, i nie miałem najmniejszych środków do uregulowania olbrzymiej należności. Nie będę się wdawał w szczegóły, jak mnie wtedy wykupiła Marta, pan wiesz przecie do jakiego ogłupienia może pokochać kobieta? Była to kobieta uczciwa, wcale nie głupia, lubo i bez żadnego wykształcenia. Wyobraźże pan sobie, że to ta sama, zadrosna i uczciwa kobieta, postanowiła zawrzeć ze mną, po wielu okropnych wybuchach gniewu i wymówek zawrzeć pewnego rodzaju kontarkt, do którego stosowała się przez cały czas naszego pożycia. Trzeba panu wiedzieć, że była ona znacznie starszą ode mnie, a przytem ciągle nosiła w ustach jakąś zbyteczną zatyczkę. Miałem tyle świństwa w duszy i swojego rodzaju szlachetności, że powiedziałem jej otwarcie, że zupełnie wiernym jej być nie mogę. Wyznanie to przyprawiło ją o wściekłość, lecz zdaje się, moja rubaszna szcezrość podobała jej się do pewnego stopnia: „Widocznie nie chce oszukiwać, kiedy sam zawczasu ostrzega“, no, a dla kobiety zadrosnej, to najważniejsze. Po długich łzach zawarliśmy ze sobą pamięciowy kontrakt mniej więcej taki: najprzód, ja nigdy nie opuszczę żony i zawsze zostanę jej mężem; powtóre bez jej pozwolenia nigdzie się nie oddalę; potrzecie stałej kochanki nie będę miał nigdy; poczwarte, za to żona pozwala mi spojrzeć niekiedy na wiejskie dziewuchy, ale i to za jej tajemnem zewoleniem; popiąte niech mnie Bóg broni pokochać kiedy jaką kobietę naszego stanu; poszóstę, gdyby na wypadek, czego Boże broń, miała mnie opanować jaka żądza, większa i poważniejsza, to powinienem się