tym wieku uciekłaby na pustynię Egipską i przebyłaby tam trzydzieści lat, karmiąc się korzonkami, wśród zachwytów i widzeń. Jedynem jej pragnieniem, jej żądzą, jest przyjąć cudzą mękę na siebie, a pozbawmy ją tej męki, to gotowa nawet wyskoczyć przez okno. Słyszałem coś o jakimś panu Razumichinie. Ma to być chłopczyk do rzeczy (co zresztą i naziwsko jego wskazuje: widocznie seminarzysta), no to niechże sobie strzeże pańskiej siostry. Jednem słowem, zdaje mi się, że ją odgadłem i poczytuję to sobie za zaszczyt. Lecz, tak jak wówczas, to jest w początkach znajomości, człowiek, jak panu wiadomo, postępuje jakoś głupiej, lekkomyślniej, widzi błędnie, zupełnie inaczej, niż jest w istocie. Do licha, dlaczegóż ona taka piękna? Nie moja w tem wina! Słowem, zacząłem od najgwałtowniejszej żądzy. Pana Eudoksja jest strasznie cnotliwa, okropnie, niesłychanie. (Zwróć pan uwagę, komunikuję to panu o pańskiej siostrze, jako fakt. Jest to może stan chorobliwy, pomimo jej głębokiego rozumu, i to jej zaszkodzi). Wtem, napatoczyła mi się jakaś dziewczyna Parasza, czarnooka Parasza, którą tylko co przywieziono z sąsiedniej wioski, dziewucha wiejska, i której nigdy jeszcze dotąd nie widziałem, bardzo ładna, ale głupia nie do wiary: zaraz w płacz, zbiegła się cała czeladź i stał się skandal. Raz po obiedzie, panna Eudoksja umyślnie spotkała mnie samego w ogrodzie i z błyszczącemi oczyma zażądała ode mnie, ażebym dał spokój biednej dziewczynie. Była to pierwsza nasza rozmowa sam na sam. Oczywiście, uważałem sobie za zaszczyt zadośćuczynić jej życzeniu, udałem zdziwionego i zażenowanego, słowem odegrałem swoją rolę wcale niezgorzej. Zaczęły się schadzki, potajemne rozmowy, morały, nauki, prośby, błagania, nawet łzy, czy dasz pan wiarę, — łzy nawet! Oto do jakiej siły dochodzi niekiedy u pewnych panien zapał do propagandy! Oczywiście, zwaliłem wszystko na swój los, udałem największego i niezawodnego środka zwyciężenia serca kobiety, środka, który nigdy i nikogo nie zawiód który oddziaływa stanowczo na wszystkie co do jednej, bez żadnego wyjątku. Tym środkiem — pochlebstwo. Niema na świecie nic trudniejszego od szczerości: bodaj jedna setna nutki fałszywej, to zaraz wynika dysonans, a po nim skandal. Jeśli zaś w pochlebstwie wszystko aż do ostatniej nutki jest fałszywem, to wtedy jest ono przyjemnem
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.
— 202 —