Raskolnikow udał się krok w krok za nim.
— A to co! — zawołał Świdrygajłow, odwracając się — wszak podobno mówiłem panu...
— To, to, że ja teraz nie odczepię się od pana.
— Co-o-o?
Obaj stanęli i obaj przez chwilę patrzyli sobie oko w oko, jakby mierząc się nawzajem.
— Ze wszystkich pańskich półpijanych opowiadań — ostro wymówił Raskolnikow — widzę najwyraźniej, żeś pan nietylko nie porzucił swoich podłych zamiarów względem mojej siostry, lecz bardziej niż kiedykolwiek jesteś pan niemi zajęty. Wiem, że dziś zrana moja siostra otrzymała jakiś list. Pan zaś przez cały czas ledwoś mógł usiedzieć na miejscu... Możesz pan nawet i wykopał po drodze jaką tam żonę, ale to niczego nie dowodzi. Pragnę przekonać się osobiście...
Raskolnikow bodaj czy sam mógł dokładnie określić o co mu właściwie chodziło i o czem pragnął się przekonać osobiście.
— To tak! A chcesz pan, zaraz zawołam policji?
— Wołaj!
Znowu postali przez chwilę jeden przed drugim. Nareszcie oblicze Świdrygajłowa zmieniło się. Widząc, że Raskolnikow nie zląkł się groźby, przybrał nagle minę wesołą i przyjacielską.
— To ci dopiero! Umyślnie nie zaczynałem rozmowy o pańskiej sprawie, choć oczywiście dręczy mie ciekawość. Sprawa fantastyczna. Odłożyłem na drugi raz, ale, doprawdy, pan jesteś w stanie umarłego rozdrażnić... No, chodźmy, tylko zawczasu ostrzegam, że na chwilę muszę wpaść do domu po pieniądze; potem zamykam mieszkanie, biorę
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ V