— Niby co? Nie rozumiem, o czem mówisz.
— A no wszyscy mówicie — ciągnął Raskolnikow, krzywiąc usta do śmiechu — że postradałem zmysły; więc też wydało mi się, że może istotnie zwarjowałem i że to było tylko widzenie!
— Co ci przychodzi do głowy?
— A kto wie! Możem ja i warjat, i wszystko, co tylko zaszło w ciągu tych kilku dni, może to tylko tak... w wyobraźni...
— Ech, Rodziu! Znowu cię zdenerwowali... Cóż on ci mówił, poco przychodził?
Raskolnikow nie odpowiedział, Razumichin pomyślał chwilkę.
— No, posłuchajże mego raportu — zaczął. — Byłem u ciebie, spałeś! Potem jedliśmy obiad, a potem poszedłem do Porfirjusza. Zamietow ciągle siedzi u niego. Chciałem zacząć, ale nic z tego. Ani rusz, nie mogłem mówić otwarcie. Oni ciągle jakby nie rozumieli i zrozumieć nie mogą, ale wcale się nie mieszają. Odprowadziłem Porfirjusza do okna i zacząłem mówić, ale znowu nie wiem dlaczego nic nie powiedziałem. Nareszcie, zbliżyłem pięść do jego twarzy i rzekłem, że ją rozmiażdżę po ojcowsku. Spojrzał tylko na mnie. Splunąłem i wyszedłem — no i wszystko. Bardzo głupio. Z Zamietowem ani słówka. Ale wiesz co: sądziłem, żem zepsuł wszystko, gdy na schodach przyszła mi myśl uderzająca: o co my zabiegamy z tobą? Wszak gdyby ci groziło niebezpieczeństwo, lub coś takiego, no, to naturalnie! Aleć przecie nic! Nic ci nie grozi, więc pal ich djabli; naśmiejemy się z nich potem, a ja na twojem miejscu mistyfikowałbym ich jeszcze więcej. Ach jakże im wstyd będzie potem! Pluń; potem i przetarzepać ich będzie można, a teraz pośmiejmy się!
— Naturalnie! — odparł Raskolnikow. — „Co też ty jutro powiesz?“ — pomyślał. — Dziwna rzecz, dotąd ani razu nie przychodziło mi do głowy: „co pomyśli Razumichin, kiedy się dowie?“ Wobec tej myśli, Raskolnikow spojrzał nań z uwagą. Opowiadanie jego o nowej wizycie u Porfirjusza zajęło go bardzo niewiele: tak wiele ubyło od tego czasu i przbyło!...
Na korytarzu zetknęli się z Łużynem: zjawił się punkt o ósmej i szukał numeru, tak, że wszyscy trzej weszli razem, ale nie patrząc na siebie i nie kłaniając się. Młodzi
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —