większe cierpienie od strachu było w jej sercu. Męczyła się nie do zniesienia.
— Oto list pański — zaczęła, kładąc go na stole. — Czyż to możliwe, co pan piszesz? Napomykasz pan coś o jakiejś zbrodni, co jakgdyby się tyczyło brata. Powiadasz pan to zanadto wyraźnie i nie możesz się pan tego zaprzec. Dowiedz się pan tedy, że jeszcze przed panem słyszałam tę głupią bajkę i nie wierzę jej ani słówka. To nędzne i śmieszne podejrzenie. Wiem skąd to wszystko powstało. Pan nie możesz mieć żadnych dowodów. Obiecałeś pan dowieść: mówże pan! Ale wiedz pan zawczasu że nie wierzę panu! Nie wierzę!... — Dunia wymówiła to wszystko, spiesząc się, i na chwilkę rumieniec wystąpił jej na twarz.
— Gdybyś pani nie wierzyła, to czyli mogłabyś pani ryzykować tak dalece, żeby aż przyjść samej do mnie? Pocóżeś pani przyszła? Li tylko z ciekawości?
— Nie dręcz mnie pan, mów pan, mów!
— Niema co mówić, odważna pani jesteś. Dalibóg myślałem, że pani poprosisz pana Razumichina, ażeby ci towarzyszył. Ale widziałem doskonale, że nie był przy pani ani zbliska, ani zdaleka: to odważnie, chciałaś pani oszczędzić przykrości panu Rodjonowi; zresztą wszystko, co pani robisz, jest cudowne... Co się zaś tyczy pani brata to cóż mam pani powiedzieć? Samaś go pani widziała przed chwilą. Jak wygląda, co?
— Wszak nie na tem jedynie opierasz pan swoje oskarżenie.
— Nie, nie na tem, lecz na jego własnych słowach. Przez dwa wieczory z rzędu przychodził do panny Zofji. Pokazywałem pani gdzie siedzieli. Odbył przed nią całkowitą spowiedź. On jest mordercą. Zabił starą emerytkę lichwiarkę, u której sam zasatwiał rzeczy; zabił także jej siostrę, przekupkę, imieniem Elżbieta, która wypadkiem weszła do mieszkania siostry w trakcie zbrodni. Zabił je obie toporem, przyniesionym ze sobą. Zabił je dla rabunku i zrabował pieniądze i niektóre przedmioty... O tem wszystkiem sam opowiadał słowo w słowo pannie Zofii która sama jedna zna tajemnicę, lecz w morderstwie nie przyjmowała udziału, ani słowem, ani czynem, przeciwnie zatrwożyła się tak samo, jak pani teraz. Bądź pani spokojną, ona go nie wyda.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.
— 216 —