Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.
— 224 —

gle odjął rękę, odwrócił się, szybko odszedł do okna: stanął przed niem.
Upłynęła jeszcze chwila.
— Oto jest klucz! (Wyjął go z lewej kieszeni surduta i położył na stół za siebie, nie patrząc i nie odwracając się do Duni). — Bierz pani; uciekaj pani prędzej!...
Uparcie patrzył w okno.
Dunia zbliżyła się do stołu po klucz.
— Prędzej! Prędzej! — powtórzył Świdrygajłow wciąż jeszcez nie ruszając się i nie odwracając głowy. Ale w tem: „prędzej“, zadźwięczała jakaś straszna nuta.
Dunia odczuła ją, porwała klucz, rzuciła się ku drzwiom szybko je odemnkęła i wybiegła z pokoju. Po chwili, jak szalona, nieprzytomna, wypadła na kanał i pobiegła w kierunku mostu X.
Świdrygajłow stał przy oknie jeszcze ze trzy minuty; nareszcie odwrócił się zwolna, rozejrzał się dokoła i dłoń przeciągnął po czole. Dziwny uśmiech wykrzywił mu usta smutny słaby uśmiech, uśmiech rozpaczy. Krzepnąca krew powalała mu rękę; popatrzył na krew ze złością; zmoczył ręcznik i obmył skroń. Rewolwer, odrzucony przez Dunię i leżący pod drzwiami, rzucił mu się nagle w oczy. Podniósł go i obejrzał. Był to maleńki kieszonkowy rewolwer o trzech strzałach, starej konstrukcji, tkwiły w nim jeszcze dwa naboje i jeden kapiszon. Raz tylko można było jeszcze wystrzelić. Pomyślał, wsunął rewolwer do kieszeni wziął czapkę i wyszedł.