bo było groźnie zachmurzone; uderzył piorun i deszcz lunął, jak wodospad. Woda nie spadała kroplami, lecz całemi strugami zalewała ziemię. Błyskawice połyskiwały co chwila i można było doliczyć do pięciu w ciągu każdego błyśnięcia. Cały przemoknięty do suchej nitki, doszedł do domu, zamknął się, otworzył biurko i rozdarł dwa czy trzy papiery. Potem, wsunąwszy pieniądze do kieszeni, chciał zmienić bieliznę, lecz spojrzawszy w okno i przysłuchawszy się piorunom i deszczowi, machnął ręką, wziął kapelusz i wyszedł, nie zamknąwszy mieszaknia. Udał się wprost do Zosi; była w domu.
Była nie sama lecz w otoczeniu czworga drobnych dzieci Kapernaumowa. Częstował je herbatą. W milczeniu i z szacunkiem przyjęła Świdrygajłowa, ze zdziwieniem obejrzała jego zmoczone ubranie, ale nie rzekła ani słowa. Dzieci zaraz uciekły, okrutnie przestraszone.
Świdrygajłow usiadł przy stole, a Zosię poprosił, ażeby usiadła przy nim. Ona z nieśmiałością przygotowała się do słuchania.
— Ja może wyjadę do Ameryki — rzekł Świdrygajłow — tak więc widzimy się zapewne po raz ostatni, przyszedłem przeto zrobić pewne rozporządzenia. Widziałaś pani tę damę dzisiaj? Wiem, co ona pani mówiła, niema co powtarzać. (Zosia zrobiła nieokreślony ruch ręką i zarumieniła się). Tacy ludzie rozmawiają na jedno tempo. Co się zaś tyczy siostrzyczek i braciszka pani, to sądzę że są dostatecznie zabezpieczeni, pieniądze wręczyłem za pokwitowaniem w pewne ręce. Zresztą, weź pani te kwity, tak, na wszelki wypadek. Oto są. No, a teraz służę pani. Oto trzy pięcioprocentowe bilety, na sumę 3.000 rs. To weź pani dla siebie, dla siebie samej i niech to zostanie pomiędzy nami, niech nikt się nie dowie, cokolwiekbyś pani usłyszała. Przydadzą się one pani, tak bowiem żyć jak dotąd, to brzydko, panno Zofjo, i zresztą niema już żadnej potrzeby.
— Pan tyle zrobiłeś dobrego dla nas, i dla sierot i dla siostrzyczek — wyszeptała Zosia — że jeżeli i dotąd tak mało dziękowałam panu... to...
— No dobrze, już dobrze.
— A co do tych pieniędzy, to chociaż wdzięczna panu jestem, ale ich nie potrzebuję. Dla mnie samej to, co mam, wystarcza; jeżeli pan jest taki dobry, to te pieniądze...
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.
— 226 —