— Duni niema w domu, proszę mamy?
— Niema jej, Rodziu. Bardzo często nie widzę jej w domu, zostawia mnie samą. Pan Dymitr, Bóg mu zapłać przychodzi nieraz posiedzieć ze mną i ciągle mówi o tobie On ciebie kocha i szanuje, mój drogi. Co do siostry, to nie mówię, żeby już mnie tak bardzo zaniedbywała. Nie skarżę się. Ona ma swój charakter, a ja swój; od pewnego czasu ma przede mną jakieś sekrety, ale ja przed wami żadnych sekretów nie mam. Naturalnie, jestem mocno przekonana, że Dunia ma dużo rozumu i że mnie i ciebie bardzo kocha... ale nie wiem już do czego to doprowadzi. Ty żeś przyszedł, bardzo, bardzoś mnie tem ucieszył, a ona gdzieś się bałamuci, ale jak przyjdzie, to ja jej powiem: widzisz, brat twój nas odwiedził, a ty gdzie przez ten czas byłaś, co? Ale ty, Rodziu, nie bałamuć mnie zanadto; możesz, to przyjdź, a nie możesz, to i tak poczekam, cóż zrobić! Ja i tak będę przekonana, że ty mnie kochasz, a to dla mnie wystarcza. Będę czytała twoje dzieła, będę słyszała o tobie od wszystkich, a kiedy niekiedy sam przyjdziesz odwiedzić, czegóż mi więcej potrzeba? Wszak i teraz przyszedłeś, ażeby pocieszyć matkę, widzę przecież...
Tu pani Pulcherja rozpłakała się nagle.
— Znowu te łzy! Nie patrz na mnie! Ach, Boże, co też ja robię — zawołała nagle, zrywając się z miejsca — wszak jest kawa, a ja ciebie nie częstuję! Co to jednak może egoizm staruszki... Zaraz, zaraz!
— Mateczko, niech mateczka da spokój, ja zaraz wychodzę. Przyszedłem nie po to. Niech mnie mama wysłucha.
Pani Pulcherja zbliżyła się doń nieśmiało.
— Mateczko, cokolwiekby się stało, cokolwiekbyś miała usłyszeć o mnie, czy będziesz mnie kochać tak, jak teraz? — zapytał z całą serdecznością, jakby nie myśląc o swoich słowach i nie ważąc ich.
— Rodziu, Rodziu, co tobie? Jakże się możesz o to pytać? I któż może mi coś powiedzieć przeciwko tobie? Ależ ja nikomu nie uwierzę, poprostu wypędzę.
— Przyszedłem cię zapewnić, mateczko, że cię kochałem, i teraz nawet rad jestem, żeśmy sami, że Duni niema — ciągnął z tym samym zapałem — przyszedłem ci powiedzieć, mateczko, otwarcie, że chociaż będziesz nieszczęśliwą, to wiedz przynajmniej, że syn twój kocha cię
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —