— Więc to jest symbol tego, że przyjmuję na siebie krzyż, he! he! Jakbym mało jeszcze wycierpiał dotąd! Cyprysowy, a więc ludowy; miedziany, ten od Elżbietki sobie go zostawiasz — pokaż no? więc wisiał na jej piersiach... w owej chwili? Znam także dwa podobne krzyże srebrne i obrazek. Rzuciłem je wtedy fanciarce na piersi. Wypadałoby mi doprawdy tamte włożyć na siebie... A zresztą, kłamię, zapomnę o wszystkiem: jestem jakiś roztargniony!... Uważasz, Zosiu; przyszedłem właściwie uprzedzić cię tylko, żebyś wiedziała... Nic więcej. Poto tylko przyszedłem. (Hm! myślałem zresztą, że powiem więcej) Przecież sama chciałaś, ażebym poszedł, no i będę siedział w więzieniu; stanie się zadość twej woli; czego płaczesz? I ty także? Przestań, przestań; ach, jak mi ciężko jest z tem wszystkiem!
Budziło się w nim jednak uczucie: serce mu się ścisnęło, gdy patrzył na nią. — Co tej znowu, co jej jest — myślał — czem ja jestem dla niej? Czemu ona płacze, jak matka, albo Dunia? Niańką będzie moją!
— Przeżegnaj się, pomódl się, aby raz — drżącym nieśmiałym głosem poprosiła go Zosia.
— I owszem, ile żądasz! I z całego serca, Zosiu, z całego serca.
Chciał zresztą powiedzieć coś innego.
Przeżegnał się kilka razy. Zosia porwała chustkę i zarzuciła ją na głowę. Była to zielona bajowa chustka, zapewne ta sama, o której wspominał wtedy Marmeladow „familijna“. Raskolnikowowi przyszło to na myśl, ale się nie zapytał. Istotnie, sam już czuł, że jest strasznie roztargniony i jakiś okropnie wzburzony. Zląkł się tego. Uderzyło go nagle i to, że Zosia chce wyjść z nim razem.
— Gdzie? Dokąd? Ależ zostań, zostań. Ja sam znajdę — zawołał i nieomal z gniewem poszedł ku drzwiom.
— I na co mi świta! — mruczał wychodząc.
Zosia została na środku izby. Nawet się z nią nie pożegnał, zapomniał już o niej; w duszy jego zakołatała jakaś zjadliwa, buntująca wątpliwość.
— Czy tylko ja dobrze robię? — znowu pomyślał, schodząc na dół: „czyliż nie można się jeszcze zatrzymać i naprawić wszystkiego... i nie iść?“
Szedł jednak. Nagle poczuł ostatecznie, że napróżno zadaje sobie pytania. Wyszedłszy na ulicę, przypomniał
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.
— 251 —