Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.
— 255 —

jeszcze jeden pisarz. Zamietowa nie było. Naczelnika oczywiście, także nie było.
— Niema nikogo? — zapytał Raskolnikow, zwracając się do jegomościa przy biurku.
— A pan do kogo?
— A... a... a! Kopę lat, kopę zim, góra z górą, jak to tam w bajce... zapomniałem. M-moje uszanowanie! — zawołał nagle głos znajomy.
Raskolnikow zadrżał. Przed nim stał Proch; on nagle wyszedł z trzeciego pokoju.
— Same losy — pomyślał Raskolnikow — dlaczego on jest właśnie?
— Do nas? Cóż pana sprowadza? — wołał porucznik.
Był widocznie w najwyborniejszym i nawet nieco pobudzonym nastroju.
— Jeżeli za interesem, to jeszcze zawcześnie. Ja sam wypadkiem... A zresztą, czem mogę... Przyznam panu.... panie... jakżeż? Daruj mi pan.
— Raskolnikow.
— Cóż że Raskolnikow? Miałżebyś pan przypuszczać, że zapomniałem! Proszę bardzo, nie uważaj mnie pan za takiego... panie Ro...djonie, czy tak?
— Rodjon Romanowicz.
— Tak, tak, tak! Rodjon Romanowicz! Tego właśnie nie mogłem sobie przypomnieć. Dowiadywałem się nawet kilka razy. Przyznam się panu, że od owego czasu serdecznie mi było przykro, żeśmy tak z panem... mnie potem wyjaśniono, że pan jesteś młodym literatem, a nawet uczonym... i że tak powiem, pierwsze kroki... O Boże! któż jednak z literatów i uczonych nie zaczynał od oryginalnych postępków! Ja i moja żona my oboje poważamy literaturę, a żona moja nawet przepada za nią! Literaturę i sztukę! Dość być uczciwym, a resztę można sobie zdobyć talentem, wiedzą, rozumem, genjuszem! Kapelusz, no, co naprzykład znaczy kapelusz? Kapelusz to naleśnik, kupię go u Zimmermana; ale co kryje się pod kapeluszem i co się kapeluszem przykrywa, tego już nie kupię!... Przyznam się nawet, że wybierałem się do pana z przeprosinami, ale sądziłem, że... Ale zapominam się spytać: w istocie masz pan jaki interes? Podobno krewni przyjechali do pana?
— Tak jest, matka i siostra.