Oboje byli bladzi i wychudzeni: ale na tych bladych i chorych twarzach błyszczała już zorza odnowionej przyszłości, zupełnego odrodzenia do nowego życia. Obudziła ich miłość, jedno serce zawierało nieskończone źródło życia dla serca drugiego.
Postanowili czekać: cierpieć. Mieli jeszcze przed sobą siedem lat, a do tej chwili ileż nieznośnych męczarni i ileż nieskończonego szczęścia! Ale on odżył, wiedział o tem czuł to zupełnie całą swoją odnowioną istotą, a ona, ona wszak żyła tylko jego życiem!
Wieczorem tego samego dnia, gdy już zamknięto kazarmy. Raskolnikow leżał na tapczanie i marzył o niej. Wydawało mu się nawet, że tego dnia wszyscy więźniowie, byli jego nieprzyjaciele, patrzyli nań inaczej. Sam nawet rozpoczynał z nimi rozmowy i odpowiadali mu przychylnie. Przypominał to sobie teraz, ale wszak tak być musiało: czyż teraz nie powinno się było wszystko zmienić?
Myślał o niej. Przypominał sobie, jak ją nieustannie dręczył, jak katował jej serce; przypomniał sobie jej bladą, chudą twarzyczkę, ale te wspomnienia prawie że nie były dlań teraz uciążliwemi, wiedział jaką nieskończoną miłością okupi teraz wszystkie jej cierpienia.
Bo i czemże są te wszystkie, wszystkie męczarnie przeszłości! wszystko, nawet jego przestępstwo, nawet wyrok i zesłanie, wydawały mu się teraz, w pierwszym zapale jakimś faktem zewnętrznym, dziwnym, który jakgdyby się nie z nim wydarzył. Zresztą, nie mógł on tego wieczoru myśleć o czemkolwiek długo i stale, zatrzymać swej myśli na czemkolwiek, bo nawet nie mógłby o niczem decydować przytomnie; czuł tylko: zamiast dialektyki nastąpiło życie, i w umyśle musiało się uformować coś zupełnie innego...
Pod poduszką miał Ewangelję. Wziął ją machinalnie. Ta książka należała do niej. Była to ta sama książka z której czytała mu o wskrzeszeniu Łazarza. Podczas swej katorgi myślał, że ona go zamęczy religją. Lubiła rozmowę o Ewangelji i narzucała mu się z księgami nabożnemi. Teraz ku wielkiemu jego zdziwieniu ona ani razu nie zagadnęła o tem, ani razu nawet nie proponowała mu Ewangelji, aż on sam poprosił o nią na kilka
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.
— 276 —