Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.
— 32 —

wrócę. Niech pani to dobrze rozważy! Dotrzymam słowa.
— Co za czelność! — zawołała Dunia, zrywając się z krzesła: — ależ ja nie chcę, żebyś pan powracał.
— Jakto? Więc ta-a-k! — zawołał Łużyn, ani na chwilę do samego końca nie przypuszczając takiego rozwiązania i tem samem straciwszy teraz wątek: — więc to tak! A czy pani wie, panno Eudoksjo, że mógłbym zaprotestować?
— Jakie pan masz prawo mówić tak do niej! — gorąco ujęła się matka — w jaki sposób możesz pan protestować? I jakie to są pańskie prawa? No, czyż oddam takiemu jak pan moją Dunię? Wyjdź pan i uwolnij nas pan raz na zawsze! Sameśmy winne, żeśmy się wzięły do niesłusznej sprawy, a najbardziej ja...
— Jednakże, proszę pani — gorączkował się wściekły Łużyn — skrępowałyście mnie panie swojem słowem, którego się teraz wyrzekacie... i, nareszcie... nareszcie, podniosłem przez to... mnóstwo, że tak powiem, wydatków, kosztów...
Ta ostatnia pretensja tak licowała z charakterem pana Piotra, że Raskolnikow, który bladł z gniewu i z wysiłków, ażeby go powstrzymać, nie wytrzymał nagle i — wybuchnął śmiechem. Ale pani Pulcherja nie umiała już panować nad sobą:
— Wydatki? Co za wydatki? Czy o naszym kufrze mowa? A toć go panu konduktor przewiózł, za darmo. Boże! Więc myśmy pana krępowały! Ależ opamiętaj się pan, panie Piotrze, to raczej pan nam krępowałeś ręce i nogi, a nie my pana!
— Dosyć mamo, dosyć! — prosiła Dunia. — Panie Piotrze, odejdź pan, proszę pana!
— Odejdę, ale jeszcze jedno słówko! — wymówił, całkiem już prawie nie panując nad sobą: mama pani widocznie zapomniała, że zdecydowałem się wziąć panią pomimo pogłosek, jakie rozpuszczono w całej okolicy co do reputacji pani. Wzgardziwszy dla pani opinją publiczną i rehabilitując pani, mógłbym przecie żądać wynagrodzenia i nawet domagać się wdzięczności pani... Teraz dopiero otworzyły mi się oczy! Sam widzę, że może postąpiłem sobie bardzo, ale bardzo lekkomyślnie, nie zwracając uwagi na głos opinji...