— Ależ jemu chyba się w głowie pomieszało! — wrzasnął Razumichin, zrywając się z krzesła i gotując się już do rozprawy.
— Podły pan jesteś i zły! — rzekła Dunia.
— Ani słowa! Ani kroku! — zawołał Raskolnikow, wstrzymując Razumichina; poczem, zbliżywszy się prawie czołem do czoła Łużyna, rzekł cicho i dobitnie:
— Racz pan wyjść i ani słowa więcej, bo inaczej...
Pan Piotr przez kilka sekund spoglądał nań z bladą i wykrzywioną ze złości twarzą, poczem odwrócił się, wyszedł, i już oczywiście, rzadko kto unosił na kogo w swojem sercu tyle gniewnej nienawiści, jak ten człowiek na Raskolnikowa. Jego i tylko jego oskarżał o wszystko. Rzecz godna uwagi, iż gdy schodził ze schodów, ciągle mu się jeszcze zdawało, że sprawa może jeszcze nie zupełnie jest stracona, a co się tyczy samych kobiet, to nawet „bardzo, a bardzo“ możliwa do naprawienia.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —