je, płacze, nagle zaczyna bić głową o ścianę, jak w rozpaczy. A potem znowu się cieszy, na pana ciągle liczy: mówi, że pan jest teraz jej pomocnikiem i że ona gdzie pożyczy trochę pieniędzy i pojedzie do swego miasta, zemną, i założy pensję dla szlachcianek, a mnie zrobi dozorczynią i że zaczniemy nowe, piękne życie, i całuje mnie, ściska, pociesza, i wierzy w to wszystko! Wierzy w fantazje! Czyż można jej zaprzeczać? A sama przez cały dzień dzisiejszy pierze, czyści, reperuje; balję sama, taka słabiutka, wtoczyła do pokoju, ledwie dysząc, aż upadła na łóżko; chodziłyśmy z nią dziś rano po sklepach, po trzewiczki dla Polci i Lidzi, bo się im już zupełnie podarły, tylko że nam pieniędzy nie starczyło, bardzo nie starczyło, a ona takie malutkie trzewiczki wybrała, bo ona ma gust, pan nie wie... I aż się w sklepie przy kupcach rozpłakała, że zabrakło pieniędzy... Ach, aż litość brała patrzeć.
— To też dlatego pani tak mieszkasz? — rzekł z gorzkim uśmiechem Raskolnikow.
— A pan nie masz litości? Nie żałujesz jej pan? — zaczęła znowu Zosia: — wszak paneś, ja wiem, paneś ostatnie oddał, nic jeszcze nie widząc. A gdybyś pan był wszystko widział, o Boże! A ile, ile razy ja ją do łez doprowadziłam! O nawet zeszłego tygodnia! Och, ja! Wszystkiego na tydzień przed śmiercią. Postąpiłam sobie okrutnie! I ile razy ja to robiłam. Ach, jak teraz, przez cały dzień wspominać było boleśnie.
Zosia aż ręce załamywała mówiąc, z bólu wspomnień.
— To pani masz być tak okrutną?
— Tak, ja ja! Przyszłam wtedy — ciągnęła z płaczem — a nieboszczyk mówi: „Przeczytaj mi Zosiu, coś mnie głowa boli, przeczytaj mi... oto książka“, jakaś tam książka, pożyczył ją od pana Lebieziatnikowa, tam mieszka, ciągle pożyczał takie śmieszne książki. A ja mówię: „muszę już iść“, więc nie chciałam czytać, a zaszłam do nich głównie żeby pokazać kołnierzyki pani Katarzynie; bo mi Elżbieta handlarka, przyniosła tanio kołnierzyki i mankietki, ładne nowiutkie i z wyszyciem. A matce bardzo się spodobały, przymierzyła je i spojrzała w lustro, i bardzo, bardzo jej się spodobały: „podaruj mi je Zosiu — mówi, moja droga“. Moja droga, poprosiła, tak chciała je mieć. A poco jej to? Stare, dobre czasy przyszły na myśl! Patrzy w zwierciadło, kontenta, a żadnych, żadnych nie ma
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
— 47 —