Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.
— 49 —

chwila. Zosia stała, opuściwszy ręce i głowę, w strasznem strapieniu.
— A zbierać nie można? Odkładać na czarną godzinę? — zapytał, zatrzymując się nagle przed nią.
— Nie — wyszeptała Zosia.
— Rozumie się, że nie! A próbowałaś pani? — dodał prawie z ironją.
— Próbowałam.
— I urwało się! No, naturalnie! O co się nawet i pytać!
I znowu przeszedł się po izbie. Minęła jeszcze chwila.
— Nie codzień miewa pani dochody?
Zosia zmieszała się jeszcze bardziej, niż poprzednio i krew znowu wystąpiła jej na policzki.
— Nie — wyszeptała z męczącym wysiłkiem.
— Z Polcią napewno będzie to samo — rzekł nagle.
— Nie, nie! Nie może być, nie! — zawołała Zosia z rozpaczą, jakby ją nagle nożem raniono. — Bóg, Bóg nie dopuści do takiej ostateczności!
— A innych dopuszcza.
— Nie, nie! Bóg ją obroni, Bóg!... — powtarzała, niepomna siebie.
— A może Boga niema wcale — z pewnem szyderstwem odparł Raskolnikow, roześmiał się i spojrzał na nią.
Twarz Zosi strasznie się zmieniła; dreszcz przebiegł po jej ciele. Z nieopisaną wymówką spojrzała na niego, chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wymówić i tylko nagle gorzko, zaczęła płakać, zakrywszy twarz rękami.
— Pani mówisz, że Katarzyna traci zmysły; pani sama tracisz zmysły — wymówił po chwili milczenia.
Minęło pięć minut. On ciągle chodził tam i napowrót milcząc i nie patrząc na nią. Nareszcie zbliżył się do niej, oczy mu błyszczały. Wziął ją obiema rękami za ramiona i prosto poparzył w jej twarz zapłakaną. Wzrok miał suchy, rozpalony, ostry, usta mu silnie drgały... Nagle pochylił się i przypadłszy do podłogi pocałował ją w nogę. Zosia z przerażeniem cofnęła się, jak przed warjatem. I w istocie wyglądał zupełnie jak warjat.
— Co pan, co pan robi? Przede mną! — wymówiła zbladszy i w sercu uczuła ból dotkliwy.
On powstał zaraz.
— Oddałem hołd nie tobie, lecz wszystkim cierpieniom ludzkim — wymówił jakoś dziko i odszedł do okna.