Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —

— Słuchaj — dodał, wróciwszy do niej po chwili — niedawno powiedziałem pewnemu szkalownikowi, że on nie wart twojego palca... i że zrobiłem dzisiaj zaszczyt mojej siostrze, sadzając ciebie przy niej.
— Ach, co też pan powiedziałeś! I przy niej? — z przestrachem zawołała Zosia: — siedzieć ze mną? zaszczyt. Ależ ja jestem nieuczciwa... Ach, cóż pan powiedział!
— Nie za nieuczciwość i występek powiedziałem tak o tobie, lecz za ogrom twojego cierpienia. A żeś wielka grzesznica, to prawda — dodał prawie uroczyście — przedewszystkiem dlatego jesteś grzesznicą, że niepotrzebnie zabiłaś i zaprzedałaś siebie. O, to zgroza! To zgroza, że ty żyjesz w tem błocie, którego tak nienawidzisz i, że zarazem wiesz sama (tylko trzeba ci oczy otworzyć), że nikomu przez to nie przychodzisz z pomocą i nikogo od niczego nie zbawisz! Powiedz mi, nareszcie — dodał prawie z wściekłością — jak taka hańba i taka podłość mieszczą się w tobie tuż obok tylu wprost przeciwnych i świętych uczuć? Wszak słuszniej i tysiąc razy rozumniej byłoby prosto rzucić się głową w wodę i skończyć odrazu!
— A z nimi co będzie? — słabo zapytała Zosia, patrząc nań z boleścią, ale zarazem — jakby się wcale nie dziwiąc jego propozycji. Raskolnikow dziwnie spojrzał na nią.
Wyczytał wszystko w jednem jej spojrzeniu. A więc istotnie i ona miała już tę myśl. Może już nieraz na serjo przemyśliwała w rozpaczy jakby skończyć odrazu, i to aż tak serjo, że się teraz prawie nie zadziwiła jego zdaniem. Nawet nie spostrzegła okrucieństwa jego wyrazów (znaczenia jego wymówek i szczególnego poglądu na jej hańbę, oczywiście sama nie spostrzegła, i to było dlań widoczne). Ale zrozumiał dokładnie do jakiego okropnego bólu umęczyła ją, i już dawno, myśl o jej haniebnem i podłem położeniu. Cóż, cóżby mogło, myślał, dotąd powstrzymywać ją od postanowienia, ażeby wszystko zakończyć odrazu? I tu dopiero zrozumiał zupełnie, co dla niej znaczyły te biedne małe sierotki i to godna litości, nawpół szalona macocha, ze swemi suchotami i biciem głową o ścianę.
Ale zrozumiał zarazem, że Zosia ze swym charakterem i tym bądź, co bądź rozwojem nabytym, żadną miarą nie mogła tak żyć dłużej. Pomimo to, kwestją było dla niego: