Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

— A cóżbym ja znaczyła bez Boga? — bystro energicznie wyszeptała, zerknąwszy nań nagle błyszczącemi oczami, i silnie ścisnąwszy go za rękę.
„No, więc tak jest“, — pomyślał.
— A cóż ci Bóg za to daje? — zapytał, badając dalej.
Zosia długo milczała, jakby nie mogła odpowiedzieć. Słabiutkie jej piersi falowały ze wzruszenia.
— Milcz pan! Nie pytaj się pan! Pan nie jesteś godzien — zawołała nagle, surowo i gniewnie patrząc na niego.
— Tak jest! Tak jest! — powtarzał uparcie do siebie.
— Wszystko daje! — bystro wymówiła, znowu spuszczając głowę.
„Otóż punkt wyjścia! Otóż i wyjaśnienie! — zadecydował ostatecznie, z chciwą ciekawością przyglądając się Zosi.
Z nowem, dziwnem, prawie chorobliwem uczuciem, wpatrywał się w tę bladą, szczupłą i nieforemnie zaostrzoną twarzyczkę, w te łagodne, niebieskie oczy, mogące połyskiwać takiem surowem energicznem uczuciem, w te maleńkie ciałko, drżące jeszcze z oburzenia i gniewu, i wszystko to wydało mu się coraz więcej dziwnem, prawie niepodobnem. „Opętana! Opętana!“ — twierdził do siebie.
Na komodzie leżała jakaś książka. Chodząc tam i z powrotem po izbie, ciągle zwracał na nią uwagę; teraz zaś wziął ją i otworzył. Był to Nowy Testament, książka była stara, zniszczona, w skórzanej oprawie.
— A to skąd? — zapytał.
Stała ciągle na tem samem miejscu, o trzy kroki od stołu.
— Dostałam — odparła, jakby niechętnie i patrząc na niego.
— Od kogo?
— Od Elżbiety, prosiłam ją o to.
„Elżbieta! To dziwne!“ — pomyślał.
Wszystko u Zosi stawało się dlań coraz dziwniejsze i coraz osobliwsze, z każdą chwilą. Zbliżył książkę do świecy i zaczął przewracać stronice.
— Gdzie tu o Łazarzu? — zapytał nagle.
Zosia uparcie patrzyła w ziemię i nie odpowiadała. Stała nieco bokiem do stołu.