„Chyba zwarjował!“ pomyślała zkolei Zosia.
— Dokąd iść? — ze strachem zapytała i mimowoli cofnęła się w tył.
— Albo ja wiem? Wiem tylko, że po jednej drodze, napewno wiem, i tyle. Jeden cel!
Ona spojrzała nań i nic nie rozumiała. Pojmowała tylko, że go dręczy okropne, nieskończone nieszczęście.
— Nikt z nich ciebie nie rozumie, gdy do nich się zwrócisz — ciągnął — a ja zrozumiałem. — Jesteś mi potrzebna i dlatego przyszedłem do ciebie.
— Nie rozumiem — szepnęła Zosia.
— Później zrozumiesz. Czyż nie zrobiłaś tego samego. Tyś także przekroczyła... umiałaś przekroczyć. Własnemi rękoma targnęłaś się na życie... własne (to wszystko jedno!) Mogłabyś żyć duszą i rozumem, a skończysz na Siennym. Ale ty nie możesz podołać i jeżeli zostaniesz sama, zwarjujesz jak ja. Ty i teraz jesteś jak obłąkana; a więc musimy dążyć razem, po jednej drodze! Pójdźmy!
— Poco? Poco pan to mówi! — wymówiła Zosia, dziwnie i buntowniczo poruszona jego słowami.
— Poco? Poto, że tak dłużej być nie może, to poto. Trzebać nareszcie rozważyć wszystko poważnie i otwarcie, a nie płakać, jak dziecko i wołać, że Bóg nie dopuści! No, co będzie, jeśli istotnie wezmą cię jutro do szpitala? Tamta przygłupia i suchotnica, umrze wkrótce, a dzieci! Czyż Polcia nie zginie? Czy nie widziałaś dzieci, skulonych w kątach, dzieci, których matki wysyłają po jałmużnę? Dowiadywałem się, gdzie mieszkają te matki i w jakiem otoczeniu. Tam dzieci nie mogą być dziećmi. Tam siedmioletni jest rozpustnikiem i złodziejem. A przecież dzieci, to obraz Boga: „Ich jest królestwo niebieskie“. On je kazał czcić i kochać, one — to przyszła ludzkość...
— I cóż, cóż począć? — konwulsyjnie płacząc i załamując ręce, powtarzała Zosia.
Co począć? Zmiażdżyć raz na zawsze, co trzeba zmiażdżyć i basta: i cierpienie przyjąć na siebie! Co? nie rozumiesz? Potem zrozumiesz... Wolność i władzę, nadewszystko władzę! Nad wszelkiem drżącem stworzeniem i nad całem mrowiskiem!... To cel! Zapamiętaj to sobie. To moja rada dla ciebie. Może ja z tobą mówię po raz ostatni. Jeżeli jutro nie przyjdą, usłyszysz sama o wszystkiem i wtedy wspomnij sobie obecną rozmowę. I kiedyś,
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —