wet wczoraj, w czasie największych obaw i rozpaczy, zaczął się w nim utrwalać. Obmyśliwszy to wszystko teraz i gotując się do nowej walki, poczuł nagle, że drży, i aż oburzenie przejęło go na myśl, że drży ze strachu przed nienawistnym Porfirjuszem. Najokropniejszem było spotkać się z nowu z tym człowiekiem; nienawidził go bez miary, bez końca, i nawet lękał się, ażeby się nie zdradzić z tą swoją nienawiścią. I tak wielkiem było jego oburzenie, że natychmiast stłumiło dreszcze; przygotował się, ażeby wejść z twarzą zimną i śmiałą i przyrzekł sobie milczeć jak najwięcej, wpatrywać się i wsłuchiwać i chociaż tym razem przynajmniej, bądź co bądź, przemóc swą chorobliwie rozdrażnioną naturę. Właśnie zawezwano go do pana Porfirjusza.
Okazało się, że pan Porfirjusz był sam w swoim gabinecie. Był to pokój nani duży ani mały; stały tam duży przed kanapą ceratową,b iurko, szafa w kącie i kilka krzeseł, wszystko meble rządowe, z żółtego polerowanego drzewa. W kącie, w tylnej ścianie, albo lepiej mówiąc, w przepierzeniu, były drzwi zamknięte; tam dalej za przepierzeniem, widocznie musiały być jeszcze jakieś pokoje. Przy wejściu Raskolnikowa, pan Porfirjusz zaraz zamknął drzwi, przez które ten wszedł i zostali sam na sam. Spotkał swego gościa na pozór bardzo wesoło i uprzejmie, i dopiero w chwilę potem, Raskolnikow, z niektórych danych, spostrzegł w nm pewne zamieszanie, jakgdyby go nagle złapano na jakim tajemniczym uczynku.
— A, szanowanie!... Otóż i pan... w naszych stronach — zaczął Porfirjusz, wyciągając doń obie ręce. — Siadajże, — ojczulku! A może pan nie lubi, żeby pana nazywać szanownym i... ojczulkiem, tak tout court? Nie miej pan tego za poufałość... O tu, na kanapce...
Raskolnikow siadł, nie spuszczając go z oczu.
„W naszych stronach“, przepraszanie za poufałość, francuskie wyrażenie „tout court“ i t. p. wszystko to były szczegóły charakterystyczne.
— Przecie wyciągnął do mnie obie ręce, ale nie podał żadnej, cofnął w porę — pomyślał podejrzliwie.
Obaj śledzili siebie nawzajem, lecz gdy się tylko spotykały ich spojrzenia, obaj, z szybkością błyskawicy cofali je skwapliwie.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —