szna rzecz! — omal nie krzyknął nareszcie, rzuciwszy nagle okiem na Raskolnikowa i stając o dwa kroki przed nim.
To wielokrotne głupiuchne powtórzenie, że mieszkanie rządowe jest pyszną rzeczą, zanadto, dla swej błahości, nie licowało z poważnem, myślącem i zagadkowem spojrzeniem, jakie skierował teraz na swojego gościa.
Ale to jeszcze bardziej podnieciło złość Raskolnikowa, i już żadną miarą nie mógł się on powstrzymać od drwiącego i dość nieostrożnego wyzwania.
— A wie pan — zapytał nagle, z pewną czelnością patrząc mu w oczy i jakby znajdując upodobanie w tej czelności — wszak zdaje się istnieje takie prawidło, taka zasada prawna, obowiązująca wszystkich śledczych, ażeby zaczynali naprzód zdaleka, od drobiażdżków, lub nawet od rzeczy poważnych, ale zupełnie obojętnych, dla, że tak powiem, zachęcenia albo lepiej rozerwania badanego, uśpienia jego ostrożności, ażeby potem nagle, najniespodziewaniej, ogłuszyć go po samem ciemieniu jakiemś zdaniem decydującem i niebezpiecznem, czy tak? O tem, zdaje się we wszystkich prawidłach i radach święcie się wspomina?
— Tak, tak... cóż więc pan myślisz, że to ja pana tem mieszkaniem rządowem... tego... co? — Mówiąc to, pan Porfirjusz, zmrużył oczy i mrugnął nań: coś wesołego, podstępnego przebiegło mu po twarzy, zmarszczki na czole znikły, rysy twarzy wyciągnęły się, i nagłe wybuchnął nerwowym, długim śmiechem, kręcąc się całem ciałem i patrząc prosto w oczy Raskolnikowowi.
Ten zrazu roześmiał się także, z pewnym przymusem; gdy jednak Porfirjusz, widząc, że i on się śmieje zaczął się śmiać takim głosem, że aż sponsowiał, to wstręt Raskolnikowa nagle wziął górę nad wszelką ostrożnością: przestał się śmiać, nachmurzył się, i długo i nienawistnie spoglądał na sędziego, nie spuszcając zeń oczu, przez cały przeciąg jego długiego i jakby umyślnie coraz głośniejszego śmiechu. Nieostrożność była zresztą wyraźna ze stron obu: wyglądało tak, jak by Porfirjusz wyśmiewał się ze swego gościa, przyjmującego ten śmiech z nienawiścią, i bardzo mało był nim skrępowany. To ostatnie zwróciło uwagę Raskolnikowa, może się już dał złapać; tu wyraźnie istnieje coś, cezgo on nie wie, jakiś cel; może wszystko
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —