cipem młodzież, „przekraczająca wszelkie przegrody“ (jak się pan raczyłeś wyrazić arcydowcipnie). On może i kłamie, to jest człowiek, wyjątkowy wypadek, ten incognito, i skłamie wybornie; najzręczniej w świecie; i już triumfuje napozór, już korzysta z owoców swojego dowcipu, wtem klap! w najciekawszem, w najbardziej kompromitującem miejscu, mdleje. Może to i choroba, nieraz i zaduch bywa w pokojach, ale jednak! Jednak podał myśl! Zełgał najwyśmieniciej, ale nie potrafił zwalczyć natury! Tu właśnie tkwi obłuda! Niekiedy, party błyskawicą swego dowcipu, zacznie manić podejrzewającego go człowieka, zblednie jakby umyślnie: zanadto podobne to do prawdy, i znowu poddał myśl! Chociaż oszuka pierwszym razem, ale przez noc tamtemu co inego przyjdzie na myśl, jeśli sam nie głupi! Toć tak się zdarza na każdym kroku! Ba i cóż: sam zacznie zabiegać, leźć, gdzie go nie proszą zagadywać nieustannie o tem, o czem by, przeciwnie, należało milczeć, przeróżne alegorje zacznie cytować, ha, ha! sam przyjdzie i będzie się pytał: dlaczego mnie tak długo nie biorą? ha, ha, ha! i to się przecie może zdarzyć z najprzebieglejszym człowiekiem, z psychologiem i literatem! Natura to zwierciadło, najdoskonalsze zwierciadło! Patrz i podziwiaj, tak! Cóżeś pan tak pobladł, panie Rodjonie, może tu zaduch, może okno otworzyć?
— O, nie, niech się pan nie fatyguje — zawołał Raskolnikow i nagle roześmiał się: — nie fatyguj się pan, proszę pana.
Porfirjusz stanął przed nim, poczekał, i nagle sam się roześmiał się z kolei. Raskolnikow wstał z kanapy, urywając swój uśmiech, zupełnie nerwowy.
— Panie sędzio! — wymówił głośno i dobitnie, choć nogi pod nim drżały — widzę więc wyraźnie, że pan stanowczo podejrzewa mnie o zamordowanie tej starej i jej siostry Elżbiety. Winienem tedy panu oznajmić, że mi się to już sprzykrzyło. Jeżeli panu się zdaje, że możesz mnie prześladować prawnie, że możesz mnie pan zaaresztować, to zaaresztuj pan... Ale śmiać mi się w oczy i dręczyć mnie, na to nie pozwolę...
Usta mu nagle zadrżały, oczy krwią zabiegły i hamowany dotąd głos nabrał siły.
— Nie pozwolę! — krzyknął nagle, uderzając z całej siły pięścią w stół. — Słyszysz pan? Nie pozwolę!
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —